Typografia Erica Gilla, to kolejny klasyczny (czyli sprzed wojny) tekst o typografii. I wcale nie taki wyjątkowy, bo – podobnie jak poprzednie czytane przeze mnie – także ten niewiele stracił na aktualności. W swoim eseju Gill pisze o typografii. Nie należy jednak traktować tego tekstu, jako podręcznika czy wprowadzenia do typografii. Jest to raczej zbiór refleksji dojrzałego twórcy i doświadczonego typografa nad jemu współczesnym stanem branży typo.
Tekst został cudownie wręcz wydany przez d2d. Zachwyca wszystkim: od formatu, przez materiał, kolorystykę, okładkę do samego składu. Co jakiś czas biorę tę książkę do ręki, tylko po to, żeby ją poczuć, usłyszeć dźwięk rozginanego grzbietu i zachwycić oczy układem okładki.
Eric Gill jako projektant
Niby w tekście można znaleźć „narzędziówkę”, w postaci opisów sposobu projektowania glifów, wycinania stempli czy czerpania papieru. To nie one jednak stanowią o wyjątkowości tego eseju. Tym co faktycznie wnosi wartość, są rozważania Gilla na temat czasu przełomu: ostatecznego odejścia od rękodzieła na rzecz produkcji przemysłowej. Gill jako aktywny uczestnik ruchu Arts and Crafts współtworzył naprawdę wyjątkowe przedmioty i wyniósł ogromny szacunek dla artystycznej pracy rzemieślniczej. Jednocześnie Gill pokazuje się jako człowiek bardzo świadomy – nie ma większych złudzeń, że przyszłością jest przemysłowe wytwarzanie przedmiotów na dużą skalę. Widać tutaj tę charakterystyczną dla dwudziestolecia międzywojennego wiarę w lepszą przyszłość stworzoną przez maszyny
Industrializacja, która się dopełni, będzie miała wiele cech godnych podziwu i szlachetnych. Architektura naszych ulic i domów będzie prosta, ale nie szpetna (…) a racjonalność, choćby ograniczona (…) pozostaje głównym składnikiem przepisu na piękno. (…) Niemniej ten świat, ten zindustrializowany świat, nigdy się nie dopełni ani nie osiągnie doskonałości. Dobro, które oferuje, jest dobrem pozytywnym, ale wykluczającym zbyt wiele.
Jako źródło problemu wskazuje Gill nastane ery przemysłowej, oznaczające dla niego rozdzielenie pracy projektowej na dwa stanowiska: projektanta i pracownika. Projektant projektuje, pracownik wykonuje, przynajmniej teoretycznie. Praktycznie, projektant traci praktyczne umiejętności konieczne do rozumienia technologii którą się posługuje, pracownik zaś zostaje sprowadzony do wykonawcy, czyli traci jakąkolwiek odpowiedzialność za realizowany produkt. Efektem tych wszystkich zmian jest później próba przemysłowej produkcji tego, co wcześniej wytwarzane było ręcznie. Co ciekawe, Gill doskonale rozumie wady i zalety obu podejść (przemysłowego i ręcznego) i nie uważa któregoś z nich za gorsze. Problem jednak jest dla niego mieszanie porządków i usiłowanie wykorzystania przemysłu do artystycznego erzacu.
Industrializm pójdzie zatem na kompromis z tym co ludzkie, a to, co ludzkie, będzie flirtować z industrializmem. Pojawią się maszynowo robione ornamenty (…), będziemy mieć imitacje rzemieślniczych wyrobów w londyńskich sklepach i krowy dojone maszynowo nawet na niewielkich farmach, będziemy też mieć wiejskie spiżarnie pełne żywności w puszkach.
Gill niby nie mówi, że przyszłość jest już zdeterminowana, ale chyba naprawdę w to wierzy, bo wątek ten przeplata się przez całą książkę. Mimo że od napisania eseju minęło sporo czasu, to jego spostrzeżenia są nadal aktualne i nadal mierzymy się z podobnymi tematami.
Eric Gill jako typograf
Od strony typograficznej, Gill jest zdecydowanym zwolennikiem nowoczesności. Bardzo wyraźnie sytuuje się po stronie modernizmu i chociaż nie odwołuje się do Tschicholda, to wyraźnie nawiązuje do założeń Nowej Typografii. Gilla rozumienie typografii jest jednak dużo bardziej zdystansowane – nie pisze on manifestu, nie stara się narzucić nowych krojów. Raczej doskonale wpisuje się w dziejową zmianę trendów, w ideę funkcjonalności i użyteczności i takie są kroje, które projektuje. Nowoczesnością w jego ujęciu nie są kroje bezszeryfowe, nie jest dogmatykiem. Skoro nowoczesność to użyteczność i czytelność, to krojami nowoczesnym mogą być kroje inspirowane klasyką.
Przyznam, że znajduję fizyczną przyjemność w patrzeniu na Gill Sans – chyba najbardziej znany z krojów, zaprojektowanych przez Erica Gilla. Nowoczesny, ale z dystansem. Futura dla ludzi.
Podejście funkcjonalistyczne jest dominantem tekstu Gilla. I właśnie funkcjonalizm popycha go w kierunku domagania się rewolucji.
Jakiej rewolucji potrzeba? Reformy ortografii? Nie, potrzeba nam zniesienia ortografii – zupełnego zniesienia liternictwa takiego, jakie znamy. (…) Wystarczyłoby uczyć dzieci w szkole stenografii – nie jako przedmiotu do wyboru (…). Stenografii należy moim zdaniem uczyć jako odrębnego przedmiotu obowiązkowego dla wszystkich i niezwykle ważnego
Radykalizm Gilla wynika z jego wcześniejszych obserwacji wskazujących na niedoskonałość obecnie funkcjonującego sposobu zapisu dźwięków mowy. Jak (bardzo słusznie) podnosi Gill, każdy język powinien posiadać własny, specyficzny dla siebie alfabet. Jednocześnie zdaje on sobie sprawę, że jest to postulat utopijny, co w tekście podkreślone jest kilka razy. I tutaj ciekawa rzecz – bardzo podobny postulat, w bardzo podobnej formie, nawet w podobnym miejscu w tekście (ostatnie kilkanaście stron) formułuje Teodor Zbierski w swojej „Semiotyce książki” (wydanej w 1978 roku – bardzo ciekawym, bo systemowym ujęciu idei książki, wiedzy i informacji). Czytałem te dwie pozycje równocześnie i przyznam, że byłem zaskoczony. Zbierski pisze tak:
Budowa alfabetu fonetycznego polega na tym, że jego znaki oparte są na dźwiękach mowy dającej się ująć w jednolity system graficzny. Podstawową trudnością przyjęcia tego alfabetu jest to, że odzwierciedlałby wymowę wyrazów zbyt szczegółowo (…). Wydaje się, że przyszłość ma alfabet fonemiczny, w którym grafemy (graficzne symbole głoski) odpowiadają fonemom, a więc głoskom różnicującym wyrazy znaczeniowe.
Nie wiem czy Zbierski inspirował się Gillem, nie wiem czy znał ten tekst, ale prezentuje podobne wnioski. Czy uprawnione? Do pewnego stopnia tak – stworzenie bardziej funkcjonalnego i uniwersalnego alfabetu z pewnością byłoby krokiem porządkującym świat. I raczej nigdy się nie wydarzy, podobnie jako reforma pomiaru czasu i przejście z systemu dwunastkowego/sześćdziesiętnego na dziesiętny, o czym pisał – o ile dobrze pamiętam – Donald Norman.
***
Na koniec: czy warto przeczytać Gilla? Dla mnie była to lektura pasjonująca, ale trzeba nadmienić, że od jakiegoś czasu odkrywam typografię i wciąga mnie ona bez reszty, więc mogę być niezbyt obiektywny. Tekst Gilla wpisuje się w inne klasyczne teksty o projektowaniu. Czy jego refleksje są nadal aktualne? Z mojego punktu widzenia – tak. Co więcej, eseje takie jak ten pozwalają zajrzeć w przeszłość, do czasów kiedy kładzione były zręby pod tzw. nowoczesność, czyli materialny i mentalny przeskok ku światu przemysłowemu. Jeśli szukacie więc refleksji o początkach, o tym co było i co pasjonowało twórców modernizmu, to jest to lektura obowiązkowa.
W tej książce jest też mnóstwo (naprawdę mnóstwo) konkretów typograficznych – ile wyrazów w wersie, jak (i dlaczego) ustawiać marginesy, jak podkreślać… Fascynujące jest dowiadywanie się z tekstu źródłowego, a nie z jakiegoś kompendium. A jeśli dodacie do tego światowy poziom tego wydania, to warto tę książkę mieć, nawet żeby z nią obcować, bo chociażby przez to będziemy lepszymi ludźmi. Zasadniczo – polecam wszystkim. A na sam koniec, cytat, który mnie ujął. Gdybym był projektantem, postawiłbym go sobie jako motto na biurku:
jeśli szukasz dobra i prawdy, piękno znajdzie się samo