Okrągły Stół: negocjowanie Polski

Okrągły Stół - Psychologi Okrągłego Stołu

Dzisiaj chciałem napisać o książce (pozornie) odległej od projektowania. Jakiś czas temu w audycji Grzegorza Sroczyńskiego wysłuchałem bardzo ciekawej rozmowy na temat szeroko rozumianych kontekstów Okrągłego Stołu oraz jego dziedzictwa. Przyczynkiem do tej rozmowy była opublikowana niedawno książka Psychologia Okrągłego Stołu.

Na książkę tę składają się dwie części: pierwsza jest zapisem rozmowy jaką prowadzą Andrzej Friszke, Janusz Grzelak, Mirosław Kofta, Wiktor Osiatyński i Janusz Reykowski. Druga to trzy teksty: Wiktora Osiatyńskiego (z 1991 roku!), Janusza Reykowskiego i Andrzeja Friszke. Z jednej strony jest to więc rozmowa, z drugiej – domykające całość komentarze. I obie te części doskonale się uzupełniają.

Lekkości nadaje książce przede wszystkim formuła rozmowy, bo rozmową/dialogiem jest ona właśnie. Nie jest to więc odczytywanie sążnistych elaboratów, czy (często przyciężki) język akademii. To jest żywa rozmowa osób, prezentujących dość różne, ale jednak zasadniczo bliskie punkty widzenia. Jak można domyślać się z tytułu patrzą oni na porozumienia Okrągłego Stołu z perspektywy psychologicznej i socjologicznej. Dodatkowo, spojrzenie to uzupełniają konteksty historyczne, ekonomiczne czy polityczne, bo przecież nie sposób ich uniknąć. Jednak całość jest przede wszystkim spojrzeniem psychologicznym, mocno eksplorującym obszar psychologii negocjacji. Dwie osoby z tego grona dokładają też do tego własny ogląd sytuacji, jako że brały bezpośredni udział w rozmowach (Reykowski po stronie rządowej, Grzelak – solidarnościowej).

No i teraz wypada odpowiedzieć chyba na pytanie, czemu wspominam o tym tutaj, czyli w miejscu, gdzie „pisuję” raczej o rzeczach związanych z projektowaniem czy kulturą wizualną. Powodów jest kilka.

Raz: zerwanie czy ewolucja?

Pierwszy jest taki, że czytając ostatnio kilka tutułów o czasach przełomu (między innymi książki Olgi Drendy – Duchologię i Wyroby – o których napiszę wkrótce), byłem zaskoczony tym, że żyjąc w tamtych czasach, zapamiętałem je zupełnie inaczej. Co więcej, mam regularnie powracającą refleksję, że zanikanie swoistego doświadczenia przełomu pogłębia się w czasie. I wbrew pozorom nie chodzi wcale o jakieś sentymenty za utraconą młodością. To czego doświadczam, to swego rodzaju rozmywanie się wyraźnych podziałów – zamiast ostrej granicy, mam przed oczami rozmytą strefę. Strefę szarości. Strefę starego i nowego.

I rozmowa której wysłuchałem u Sroczyńskiego skłoniła mnie do tego, żeby skorzystać z okazji i spojrzeć na ten okres raz jeszcze. Daaawno temu już pisałem o tym – było na II roku studiów, gdzie jako temat pracy semestralnej wybrałem program stabilizacyjny gospodarki (Plan Balcerowicza). Ale wtedy patrzyłem na to bardzo świeżo – byłem wtedy dojrzałym dwudziestolatkiem, o szerokich horyzontach i głębokim (nieledwie RZYCIOWYM) doświadczeniu. W związku z tym interesowała mnie tylko gospodarka.

Dwa: pojednanie mimo krzywd?

Drugi powód jest telewizyjno-polityczny: oglądając netflixowy 1983 (BTW, znudził mnie, nie dokończyłem) całkowicie odrzuciłem pokazany tam polityczny proces ogólnonarodowej ugody. Wydawało mi się, że – mimo, że cenię Agnieszkę Holland – to w tym serialu odpłynęła, bo takie sytuacje się nie zdarzają. Chwilę potem – po zabójstwie Adamowicza – nie byłem już takie pewien. Przez kilka dni miałem wrażenie, że coś się zmienia, jakby napięła się struktura Matrixa… Całość drgnęła, coś szarpnęło, ale wszystko zgasło. Jednocześnie pozostał mi jakiś posmak/cień czegoś większego, co może się wydarzyć. I ta książka pojawiła mi się idealnie w momencie właśnie takiej refleksji – że kiedyś, mimo ogromu nierozliczonych krzywd, udało się coś zbudować na zaufaniu i że może coś w tym jest.

Jednocześnie chciałem z perspektywy ponad 30 lat spojrzeć nie na sam stan wojenny, ale na to, co działo się potem. Bo kiedy uświadomiłem sobie, że od wprowadzenia stanu wojennego do czerwcowym wyborów minęło tylko 8 lat, to nie mogłem uwierzyć, że to jest możliwe.

Trzy: projektowanie deliberatywne?

Trzeci powód jest już bezpośrednio związany z tym, wokół czego zawodowo się kręcę – projektowaniem. Nie zajmowałem się nigdy bliżej teorią demokracji (a szkoda!), więc odkrycie rozróżnienia pomiędzy demokracją deliberatywną (wspólnie dochodzimy do satysfakcjonującego obie strony rozwiązania problemu) a demokracją adwesaryjną (napier*alamy się wzajemnie, niech wygra lepszy; vea victis!) było olśnieniem.

To była też szansa na uświadomienie sobie wszystkich swoich błędów z przeszłości… ale też zrozumienie, że w zasadniczo właśnie w tym trybie działamy. Ścigamy się, przekonujemy, udowadniamy że nasze jest lepsze i że z racji lepszego projektu/wykształcenia/doświadczenia/pomysłu to właśnie my, a nie ktoś inny. No i w sumie dramatu nie ma, ale co byłoby, gdyby zrobić inaczej? Czy jest możliwy dizajn, w którym pracujemy jako suma, a nie różnica? Jak mógłby wyglądać dizajn, gdyby założenie było budowanie z uważnością na drugą stronę (w sensie: partnera/klienta, nie użytkownika)?

Cztery: granice progresywności

Jest i czwarty powód. Dawno nie poruszałem już idei nowoczesnego modernizmu, a właściwie dostrzeganego przeze mnie braku takiego podejścia. Tymczasem przedostatni tekst w zbiorz, Janusza Reykowskiego Od Okrągłego Stołu do autorytarnej „kontrrewolucji” jest opowieścią o tym, jak na bazie upadającego realnego socjalizmu zbudowano inny system, ale też przede wszystkim o tym, jak drobne zaniechania i pojedyncze zdarzenia na początku lat dziewięćdziesiątych przekładają się na aktualny polityczny reżim.

Jest w tym tekście wiele gorzkich obserwacji o straconych szansach. Mnie też smuci, że dopiero Prawo i Sprawiedliwość (a więc parta skrajnie konserwatywna światopoglądowo, na granicy reakcjonizmu) prawidłowo rozpoznała realne potrzeby społeczeństwa i była w stanie przeprowadzić progresywny program gospodarczy (sic!). Tekst Reykowskiego jest znakomity, bo na kilkunastu stronach przeprowadza czytelnika przez ostatnie 30 lat, pokazując jak się zmienialiśmy i co z tego wyszło.

Okrągły Stół: chwała mądrego przełomu

Czytając zapisy rozmów i teksty krytyczne nie mogłem pozbyć się uczucia, że poznaję historię, której nie znam. Żyłem w niej, ale przepłynęła obok. Jak wspomniałem, wcześniej postrzegałem ten proces w kategoriach jakiejś matematycznej nieciągłości: było coś (jakiś stan/układ społeczny) i nagle na skutek CZEGOŚ (jakiegoś zdarzenia), ten stan się zmienił – elektron się wzbudził i teraz jest na innej orbicie. I koniec i tyle. Buch! I stało się! Jakoś tak samo się stało.

Otóż nic nie stało się samo – wszystko zostało wypracowane. Z jednej strony wymuszone, z drugiej strony oddane. Mimo mnóstwa przeciwności, udało się coś uzgodnić, udało się zaufać, udało się wspólnie coś stworzyć. Ta historia jest tak piękna, że aż nie może być prawdziwa. I to jest takie piękne i radosne.

Najsmutniejsza w tej książce jest jednak refleksja, że obecnie taki układ byłby niemożliwy do przeprowadzenia, że społeczne pękniecie teraz jest znacznie głębsze niż w latach 80-tych (naprawdę, trudno w to uwierzyć). Diagnoza rozmówców jest bardzo pesymistyczna – o rodzaju nowego Okrągłego Stołu, jakiegoś narodowego pojednania – możemy teraz zapomnieć. Niestety, jest tak jak mówił Stalin – wraz z postępami w budowie komunizmu, walka klasowa zaostrza się. Tutaj refleksja nie niesie więc nadziei.

Nadzieję jednak mam (wszak umiera ostatnia, wiadomo), ale ta nadzieja przychodzi zza Atlantyku. O nadziei tej opowiem pisząc o Obcych we własnym kraju Arlie Russel Hochschild – wyjątkowej książce pokazującej zupełnie inną Amerykę Trumpa. I mimo że też momentami przygnębiająca, to jednak książka Hochschild daje nadzieję. Nie jest to może nadzieja ekspertów, nie jest ona obudowana teorią, ale niewątpliwie jest nadzieją.

2 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *