W ostatni weekend miałem okazję zajrzeć na Warszawskie Targi Książki, czyli jedną z imprez pod którą ustawiam swój kalendarz. No, może lekko przesadzam, ale aktywności na dni targowe planuję zawsze z wyprzedzeniem, aby nic mnie wtedy nie zaskoczyło. O targach chciałbym napisać jednak nie dlatego że (jak zwykle) obkupiłem się tak, że trudno było to nosić (to w końcu nic nowego nie jest), ale z powodu wyjątkowo dobrze zrobione (zaprojektowanej?) otoczki.
Dla osób, które nie trafiły na Stadion Narodowy, krótkie info. Na galerii wokół całego Stadionu rozstawione są stanowiska wydawców, zwiedzający w naturalny sposób ma szansę przejść całość – wygodnie i raczej na spokojnie. Formuła ta sprawdziła się w roku zeszłym, gdzie po raz pierwszy odkąd sięgam pamięcią (a trochę pamiętam, bo przez czas jakiś pracowałem w branży wydawniczej i na targach bywałem służbowo-na-statek) nie było masakrycznego tłoku. Wybrałem się więc na Targi z całą rodziną z jednym życzenie – ogarnąć tak dużo jak będę mógł zanim dzieci poczują się zmęczone i będą chciały wracać. W tym roku „tak dużo” to było jakieś 30-45 minut, czyli dosłownie kilka stanowisk.
I teraz pierwsza dobra rzecz: największe wydawnictwa z literaturą dziecięcą były zlokalizowane stosunkowo blisko wejścia. Bardzo wygodne rozwiązanie, odpowiadające na realne potrzeby użytkowników, w szczególności tych z dziećmi 🙂 Żeby coś zakupić nie trzeba wyprawy na drugi koniec stadionu (tzn. tam też byli wydawcy dzieciowi) i od razu można zbudować pozytywne doświadczenie dziecka (rodzic coś mu kupił). Nie wiem czy to inicjatywa organizatorów czy wystawców, jedna ewidentnie zadziałała. Nie o tym jednak z puntu widzenia doświadczeń chciałem pisać.
Tym co ujęło mnie najbardziej było bardzo dobrze zaplanowane i zrealizowane aktywne wykorzystanie płyty stadionu. Kiedy patrzyło się nią z galerii, widać było dużo dzieci, jakieś stanowiska, leżaki i ogólny bałagan. No więc kiedy dzieci zaczęły kwękać, moja lepsza połowa zabrała je na płytę, co według nas powinno dać jakieś dodatkowe 20 minut zanim całkowicie odpadną. Kiedy po 20 minutach zadzwonił telefon, byłem przekonany że usłyszę, że wychodzimy, tymczasem usłyszałem że na płycie jest fantastycznie (pomyślałem sobie: co?) i że dzieci tam się dobrze bawią (pomyślałem: niemożliwe) i że mogę spokojnie chodzić sobie ile chcę. W tym momencie miałem już wizja apokaliptyczne, bo to prawie jak wilk i baranek. Porobiłem sobie spokojnie zakupy i po około godzinie zameldowałem się na płycie. Wzrokiem poszukiwałem swojej rodziny, czyli kłócących się dzieci oraz starającej się ogarnąć temat – Małżonki. Jako że nic takiego nie nastąpiło, zadzwoniłem i dowiedziałem się, że „jesteśmy na leżakach w okolicach sektora C03”. Wkrótce przybiegł do mnie Młody, bez butów, wyraźnie rozbawiony. Moim oczom ukazał się taki widok:
Na miękkim tworzywie imitującym trawę, na kocyku dokazywały dzieciory. Nie na tym jednym zresztą… Takie sceny były wszędzie dookoła: trawa, koc, rodzice z dziećmi i materiały biurowe. No i pełno leżaków. Prostych, drewniano-płóciennych leżaków zlokalizowanych wokół kocyków. Całość wyglądała aż nierealnie – siedziałem sobie na leżaku, na środku płyty Stadionu Narodowego, dzieci spokojnie się bawiły i zupełnie nie chciały wracać do domu! Ale czym się bawiły! Wszędzie wokół leżały różnego typu kolorowe gazety, papiery, ołówki, nożyczki i kleje. I te dzieciaki po prostu robiły kolaże. Zresztą nie tylko te – kolaże robili praktycznie wszyscy, no może z wyjątkiem tych, którzy z siatami pełnymi łupów (niczym łowcy ciągnący upolowanego mamuta!) dotarli do oazy spokoju i mieli okazję poprzeglądać swój urobek. Sielanka po prostu. Ciepło, bez bezpośredniego słońca (zamknięty dach), delikatny wietrzyk i SPOKÓJ. Dzieciory pokazały mi oczywiście swoje dokonania kolażowe (załączam poniżej, z testowym pytaniem: które spośród nich wykonała 6-latka?) oraz przyniosły kartki z kotem i ołówki. I wtedy wszystko stało się dla mnie jasne i jeszcze bardziej doceniłem całość. Kiedyś pisałem o reflective desin i to co działo się na płycie było właśnie jego idealnym przykładem.
Płyta główna została po prostu zawłaszczona (oby częściej) przez Fundację Wisławy Szymborskiej. No i zamiast standardowo wspominać, postanowiono uczcić pamięć Poetki w chyba najfajniejszy możliwy sposób, czyli dając szansę na posłuchanie jej wierszy oraz samodzielne zmierzenie się lepiejami czy kolażami. Proste i piękne. Efektem całości, była naprawdę wyjątkowa atmosfera na płycie. Nie wiem jak, ale ducha Szymborskiej ewidentnie przywiało do Warszawy i nad płytą stadionu się unosił 🙂
Tyle o pomyśle, teraz czas na wykonanie, które było godne pomysłu. To wcale nie było tak, że płyta została zarzucona imitacją trawy. Były z tego ułożone spore kwadraty (na moje oko tak 10×15 metrów), pomiędzy którymi chodziło się alejkami. Co ciekawe, to z moich obserwacji wynikało, że każdy taki „trawnik” miał swoich opiekunów, którzy regularnie rozdawali uśmiechające się koty, ołówki i zachęcali do interakcji, a a co więcej – jeśli ktoś opuszczał trawniczek, to chwilę później porządkowany był teren gdzie siedział (leżaki wyrównywane, poprawiane poduszki, itd). Idealne.

Całość (Targi oraz płyta) zrobiły na mnie niesamowite wrażenie. Nawet nie same Targi, bo to że się rozwijają to kategoria użyteczności: jest wygodnej, przyjaźniej, wydawcy mają w większości terminale. To co zrobiła jednak Fundacja Wisławy Szymborskiej, to z mojego puntu widzenia prawdziwe mistrzostwo – przy naprawdę bardzo prostych środków zapewnili odwiedzającym wyjątkowe doświadczenie: spokoju, beztroski
Pani Wisławo, moja córka ma 6 lat i fantastycznie bawiła się na imprezie zorganizowanej przez Pani ludzi. Nie zna (jeszcze!) Pani poezji, ale kolaże robiła z zapamiętaniem. A ponieważ Pani poczucie humoru jest mi wyjątkowo bliskie, wiem że z pewnością doceni Pani prace Olgi jak uzupełnienie Pani Twórczości 🙂