Jeśli czytaliście mój ostani post, zwracałem tam uwagę, że zdaniem Sowy, spośród krajów Europy Środkowej i Wschodniej nie tylko Polska kwalifikowała się do krajów o statusie peryferyjnym. I nie chodzi tutaj o – bardzo przecież pokrewne – Czechy i Węgry, ale o dwa kraje, którym udało się z tej peryferyjności wydobyć: Szwecję i Niemcy. I dlatego dzisiaj, postanowiłem napisać o Szwecji.
Chcę to zrobić przy okazji bardzo niepozornej książki Skandynawski raj. O ludziach prawie idealnych, zbioru reportaży-esejów napisanych przez Anglika (Michael Booth) ożenionego z Dunką i wraz z całą rodziną w Danii właśnie mieszkającego. Skandynawski raj to grupy/serie różnego rodzaju obserwacji (na tematy poważne i znacznie mniej poważne), a dotyczące wszystkich krajów skandynawskich (włącznie z Islandią, której skandynawski status Booth mocno kwestionuje). Ale dzisiaj chciałem napisać tylko o Szwecji.
Przyznam, że Szwecję postrzegałem do tej pory stereotypowo i bardziej patrzyłem na to co jest, a nie z czego wynika. Swoja narrację o Szwecji Booth buduje jednak w oparciu o dwa pojęcia – nowoczesności oraz lagom. W najbliższym czasie muszę ewidentnie zaintresować się Szwecją. Kiedyś czytałem stamtąd bardzo przygnębiające reportaże (Polski hydraulik i nowe opowieści ze Szwecji), ale nie zastanawiałem się wtedy szczególnie z czego opisywane tam sytuacje wynikają (swoją drogą, muszę wrócić do tej książki).
Szwecja a idea nowoczesności
Booth opisuje Szwecję jako wzorcowe społeczeństwo modernistyczne – społeczeństwo zbudowane na idei odrzucenia przeszłości i preferencji dla nowoczesności.
„Wszystko, co zostało uznane za nowoczesne, było dobre. (…) Związki zawodowe były nowoczesne. Kolektywizm był nowoczesny. Neutralność była nowoczesna. Równość ekonomiczna i równouprawnienie płci były nowoczesne. Powszechne prawo wyborcze było nowoczesne. Rozwody były nowoczesne. Państwo opiekuńcze było nowoczesne. W końcu za nowoczesne uznano także wielokulturowość i masową imigrację. (…) Poczucie przynależności narodowej też nie postrzegano już jako nowoczesne – w szwedzkim hymnie ani razu nie pojawia się słowo Szwecja.
Niesamowite. Niesamowite, bo widać, że w oparciu o duże społeczne zachowanie można zbudować samotransformujące się społeczeństwo. Dla wszelkiej maści ideologów (dzień dobry!), kolesi marzących o społecznej inżynierii (dzień dobry!) i o naprawianiu innych życia (dzień dobry po raz trzeci!) to jest jakiś kosmos.
Na poziomie kulturowym, Szwecja jawi się dla mnie jako ziemia obiecana – kraj nieustających eksperymentów, mocno skierowany w przyszłość, otwarty, racjonalny oraz – przede wszystkim – nastawiony na porozumienie i osiąganie konsensusu. To nie jest kraj ostentacyjnej konsumpcji i publicznego okazywania swojego statusu materialnego. To jest kraj zbudowany na idei porozumienia. Dla mnie świadomość, że taki kraj istnieje (i odnosi sukcesy) jest myślą kojącą. Oznacza to, że utrzymywanie kultury szacunku dla poglądów innych (znana powszechnie jako „poprawność polityczna” – dla mnie zasadniczo komplement) oraz chęć unikania konfliktów mogą stać się fundamentem nowoczesnego społeczeństwa.
Jednocześnie, ten konsensus, ta zasada jednomyślności bardzo przypomina mi to, o czym Sowa pisał w Fantomowym ciele króla – charakterystyczną dla krajów peryferyjnych i post-peryferyjnych nieumiejętność zaakceptowania różnic jako finalnego efektu dyskursu. Chęć doprowadzenia do jednomyślności za wszelką cenę była charakterystyczna także dla szlacheckich elit Rzeczypospolitej, a jej ślady są nadal obecne w narracji nie tylko politycznej.
Lagom a projektowanie
Nie, nie będzie o meblach z IKEI i męskich drwalach rąbiących drzewo. Nie będzie tez o hygge (LOL), będzie o lagom. Nie, nie wpsujcie tego do googla, żeby obejrzeć obrazki, bo od słodyczy dostaniecie wyrzygu. Opowieść o lagom, która serwuje Booth jest znacznie konkretniejsza i poważniejsza. I nie jest opowieścią o estetyce czy cieple.
Lagom to kolejna szwedzka dewiza. Dosłownie znaczy to „zgodne z prawem”, „zgodne z przyjętymi obyczajami”, ale sugeruje też, że działania jest „umiarkowane”, „sensowne”, „uczciwe”, „zdroworozsądkowe”, „racjonalne”. (…) Legenda głosi, że kiedy (…) wikingowie siedząc przy ognisku podawali sobie (…) róg (…) miodu, zawsze pamiętali, żeby nie wypijać zbyt wiele, ponieważ trunku musiało wystarczyć dla wszystkich. (…) W swobodnym tłumaczeniu laget om znaczy „przekazywać sobie z rąk do rąk”. Przypuszczalnie (…) te słowa przekształciły się w jedno lagom, które dzisiaj oznacza coś w rodzaju dobrowolnej kolektywnej powściągliwości.
No i zasadniczo tutaj mógłbym zakończyć. Bo kiedy kilka miesięcy temu starałem się zdefiniować pojęcie nowego modernizmu, to pisząc o wspólnotowości dokładnie to miałem na myśli. Nie zdawałem sobie wtedy sprawy, że moja idea okaże się nie tylko znana, ale wręcz od lat funkcjonująca. I to nie na sztandarach jakichś lewicowych historyjek, ale w praktyce codzienności dużego, nowoczesnego kraju.
Czytając Bootha i jego spostrzeżenia o społecznym wymiarze szwedzkości, miałem wrażenie, że czytam jakieś wprowadzenie do projektowania partycypacyjnego. Rozmowa, ustalanie, wszechstronna akceptacja, dogadywanie i a w efekcie – szybkie i skuteczne wdrożenie. Nie było to specjalnie różne od tego, o czym wspominała Jannete Sadik-Khan w swojej książce o transformacji Nowego Jorku (o której jakiś czas temu pisałem). Istotą dobrego pomysłu i późniejszego wdrożenia jest chęć kompromisu, chęć tak silna, że przedkładająca kompromis nad jakość rozwiązania (sic!).
Zdaję sobie sprawę, że z punktu widzenia osób zajmujących się projektowaniem, radykalną poprawą świata, piszę tutaj herezje. Zachęcam wszak do wybierania łatwiejszej drogi, odpuszczania w imię kompromisu. Tak, to prawda. Dokładnie tak widzę nowoczesną rolę projektowania – tworzenie rozwiązań o charakterze lepszym niż obecne. Wcale nie najlepszych. Po prostu lepszych.
Kilka zdań o książce
Bardzo wyraźnie chcę napisać, że Skandynawski raj nie jest książką o Szwecji. Szwecja przewija się tam dość regularnie, ale Booth jasno też pisze dlaczego. Kiedy tę książkę zaczynałem, miałem wrażenie, że będzie to zbiór lekkich historyjek o specyfice konkretnych krajów oraz o dziwactwach ich mieszkańców. Szybko jednak zostałem wyprowadzony z błędu.
Obserwacje Bootha wcale nie są powierzchowne. Funkcjonując od lat w skandynawskim kręgu kulturowym, ale spoza tego kręgu pochodząc, Booth posiada bardzo unikalny obraz idei skandynawskości. Ponieważ sporo widział (a jeszcze więcej – słyszał), stać go na zbudowanie naprawdę wyjątkowej panoramy społeczeństwo tych krajów. I nie jest to jedynie laurka. Mimo wielkiej fascynacji tymi krajami, właściwie w każdym z nich potrafi Booth wskazać rzeczy, które stereotyp szczęśliwych i poukładanych Skandynawów kwestionują. Co ważne, nie chodzi tutaj o błahostki. O ile dobrze pamiętam, to przy każdym kraju porusza autor tematy także znacznie bardziej poważne, dotyczące funkcjonowania całych społeczeństw.
Skandynawski raj to jest uczta dla języka. Całość jest – po pierwsze – bardzo dobrze napisana, ale też – po drugie – świetnie przetłumaczona. Lektura tej książki to autentyczna przyjemność, między innymi dzięki bardzo angielskiemu poczuciu humoru. Każde obśmianie specyfiki Skandynawów jest z miejsca kontrowane przez dowcipne pokazanie jeszcze gorszych rozwiązań funkcjonujących chociażby w Wielkiej Brytanii czy USA. Przestrzegam przed lekturą tej książki w komunikacji miejskiej lub innych przestrzeniach publicznych. Prędzej przy później, ludzie będą na Was patrzeć sami-wiecie-jak.
***
Przy innych okazjach będę do tej książki wracał, dlatego że nawet w przypadku Szwecji mam wrażenie zbytniej skrótowości tego co napisałem. A z drugiej strony nie chcę skazywać Czytelników na kolejne 1000 słów
PS. Tak, pokazana jest też ciemna strona Szwecji. Tak, sporo jest o szwedzkim socjaldemokratycznym prozelityzmie; jest o przyjaznej neutralności z Niemcami; jest o eugenice; jest o „miękkim totalitaryzmie”… To co napisałem wyżej to mój wybór i moje rozłożenie akcentów.
1 Comment