Od jakiegoś czasu tak się składa, że większość tytułów trafia do mnie z rekomendacji. Nie inaczej było z Typografią kompletną o wdzięcznym podtytule Kultura książki w twórczości Leona Urbańskiego. Książka ta obijała mi się o oczy wielokrotnie w różnych księgarniach internetowych i rekomendacjach z cyklu „klienci, którzy kupili, kupili także”. Kiedy widziałem ten tytuł w internecie czy prawdziwych księgarniach, zawsze jakoś odstręczała mnie od niego ta „twórczość”, „kultura ksiażki” oraz – dość specyficzna – okładka.
Impuls zakupowy przyszedł jednak jako wynik współpracy z katowickim ASP (a konkretnie z Paulina Urbańską i Tomkiem Bierkowskim). Któregoś pięknego wieczoru stwierdziłem więc, że to już czas, zamówiłem i wkrótce dotarła do mnie książka. Nie miałem wielkich oczekiwań. Wiedziałem, że będzie o typografii i że jest rekomendacją, o którą prosiłem. Wcześniej nigdy nie słyszałem o Leonie Urbańskim.
Krzysztof Lenk (o którym wspominałem poprzednio) w swoim felietonie pisze tak:
Dawno temu, w 1963 roku, braliśmy z żoną ślub. Ponieważ chcieliśmy mieć cichą ceremonię (…) poprosiliśmy przyjaciela typografa, żeby wydrukował nam zawiadomienia o odbytym ślubie. Gdy dałem mu kartkę z tekstem, przyjaciel delikatnie skrzywił się i powiedział, że moje słowa brzmią nieskładnie i nie dźwięczą, po czym wyjął czerwony ołówek i wszystko pozmieniał. Kiedy przyniósł nam wydrukowane zawiadomienia – zobaczyliśmy biały podłużny prostokąt, na którym były nasze imiona i nazwiska, szare, złożone bezszeryfową, grubą czcionką, a reszta – czarną kursywą Garamond 158 z Monotype. Zestawienie dwóch czcionek było zaskakujące, nieoczekiwane i piękne. Solidna szarość wibrowała w kontrapunkcie z rozedrganym Garamondem. Zapytałem przyjaciela, jaka to czcionka: „Univers 65 – powiedział – Użyłem go, bo jest solidny, ale żywy i wrażliwy. Chciałbym, żebyście tacy byli w życiu. Dodałem Garamond, bo to oznacza fascynujące przygody i ciągłe zmiany. Tego wam życzę”. Była to pamiętna dla mnie lekcja semantyki formy, której udzielił mi świetny typograf Leon Urbański i moje pierwsze zetknięcie się z dziełem Adama Frutigera.
Nie zdziwił mnie ten fragment, bo byłem już po lekturze Typografii kompletnej i wiedziałem, że w taki właśnie sposób do typografii podchodził Leon Urbański. Książka Ewy Repucho nie jest biografią Urbańskiego. Oczywiście jest ona bardzo skrótowo tam przedstawiona, ale tylko na tyle żeby zrozumieć kontekst czasów w których dorastał i pracował Urbański. Typografia kompletna jest dokładnie tym, co obiecuje, czyli spojrzeniem na „kulturę książki”.
Typografia kompletna dostarcza prawie fizycznej przyjemności, o czym przekonałem się po kilkunastu stronach lektury. Teksty opisujące twórczość Urbańskiego, sytuujące go w polskim (i międzynarodowym) środowisku typografów są wspaniałym przykładem edukacji „książkowej”. Jak dobrze, że o dizajnie można pisać w sposób przyjazny dla zwykłych ludzi! Lektura Typografii kompletnej to subtelne odkrywanie przed czytelnikiem potencjału jaki niesie w sobie piękna typografia. Dzięki komentarzom – bardzo dyskretnym – Ewy Repucho, nawet nie będąc specjalistą można zwrócić uwagę na szczegóły i dostrzec piękno projektów Urbańskiego.
Bo tak, to jest książka o pięknie. Sama typografia jest funkcjonalnością, o tyle typografia w wydaniu Urbańskiego znacząco wychodziła poza czystą funkcjonalność i łączyła ją z estetyką. Bardzo nie lubię łączenia obszarów dizajnu i estetyki. Nie lubię, bo estetyka będąca kategorią bardzo subiektywną przesłania często ten funkcjonalny i racjonalny wymiar dizajnu. Obcowanie z twórczością Urbańskiego stawia nas wobec wobec – nie boję się użyć tego słowa – absolutu. Jest to typografia na poziomie Sztuki, przekraczająca granice tego, na co jest w stanie – jako twórcy – zdobyć się większość ludzi. Nie chcę przez to powiedzieć, że Urbański największym typografem wszech czasów był. Nie o to mi chodzi. Bardziej o to, że patrząc na jego dokonania, doświadczam refleksji podobnej do tej doświadczanej podczas słuchania IX Symfonii van Bethoveena – unikanego piękna będącego wynikiem geniuszu.
Oglądając kolejne projekty, byłem pod coraz większym wrażeniem. A projekt książki na temat silników/tłoków/wałów korbowych (sic!), który przyniósł Urbańskiemu nagrodę IBA (najważniejszą w branży typograficznej) to jest arcydzieło. Patrzyłem na te 4 strony i nie mogłem oderwać wzroku. To była książka techniczna, o jakichś tłokach, ze wzorami i wykresami, a było to tak nieoczywiste i piękne i takie humanistyczne w składzie, że zatykało dech. A sporo książek technicznych widziałem i to takich wydawanych za realnego socjalizmu. I nie były one jakoś urzekająco piękne.
Osobiście dodatkowo doceniam jeszcze fakt, że Urbański żył i pracował w czasach realnego socjalizmu. Można tylko spekulować, do czego doszedłby gdyby jego możliwości nie były krępowane przez ograniczenia systemu. Co prawda Repuchno wyraźnie podkreśla, że kierowana przez Urbańskiego Doświadczalna Oficyna Graficzna Przedsiębiorstwa Państwowego Pracownie Sztuk Plastycznych (DOG PSP) działała chwilami „poza systemem” i miała dostęp do najwyższej jakości papierów czy czcionek, ale nie udało się nigdy drukować tam większych nakładów. Swoją drogą, sama idea Oficyny była unikalna, a fakt że udawało się ją przez tak długi czas prowadzić w czasach PRLu jest trudny do uwierzenia. Świetny wątek, który rozszerzycie sobie w trakcie czytania.
Do czasu lektury Typografii kompletnej, przyznam że zupełnie nie zastanawiałem się skąd biorą się różnego typu dokumenty rządowe czy dyplomatyczne. Te wszystkie zaproszenia, dyplomy, zawiadomienia wysyłane na najwyższych szczeblach, a które są wizytówka rządzących czy nawet kraju. I nagle je tutaj zobaczyłem: zaproszenia, programy wizyty dyplomatycznych, dyplomy Konkursu Chopinowskiego, listy. Nagle otworzył się przede mną cały nowy obszar do eksploracji (teraz już wiem, że takie cośki nazywają się druki ulotne). A jakie to było piękne.
Już w trakcie czytania stwierdziłem, że część moich książek jakoś dziwnie pasuje do stylu Urbańskiego (bo Urbański miał swój styl i po przeczytaniu tej książki jego prace rozpoznaje się z łatwością). I okazało się, że tak, że są to książki z serii zaprojektowanych przez Urbańskiego właśnie.
Mimo swoich wyjątkowych umiejętności i wpływu jaki wywierał, pozostał Urbański człowiekiem wyjątkowo skromnym. Projektując na skraju geniuszu, nadal uważał za książkę najlepszą, książkę w której typograf (projektant) usuwa się w cień – ma stworzyć/dostarczyć rozwiązanie, a nie być gwiazdą. Dobry dizajn to cichy dizajn. Trudno mi znaleźć bliższy mojemu sposób myślenia/postrzegania roli dizajnu i projektanta.
Typografia kompletna to książka niebezpieczna i to z dwóch powodów. Po pierwsze, będzie niesamowicie drenować kieszeń. Kiedy raz spojrzy się na te książki, to się je chce mieć, chce się nie tylko patrzeć na foto rozkładówki, ale chce się doświadczyć tych proporcji, papieru, koloru i zanurzyć się w tym doświadczeniu. Ku mojemu zaskoczeniu, bardzo wiele z tych pozycji jest dość łatwo dostępnych i wcale nie kosztują wiele. Ale jest ich dużo. To dobrze (dla Sprawy) i źle dla kieszeni… Po drugie (i niestety – gorsze) przenosi ona człowieka w świat idealnie poskładanych książek, perfekcji i detalu niesamowitego. I powrót stamtąd do rzeczywistości może być brutalny. Pewnie, nie jest teraz najgorzej, bo jakość tego jak się wydaje w Polsce jest całkiem przyzwoita, a sporo (i coraz więcej) jest rzeczy wybitnych. Ale nadal mam wrażenie, że okres PRLu był pod względem projektowo-artystycznym jakiś taki „bardziej godny” (nic lepszego nie przychodzi mi do głowy, niestety) niż to, jak wydaje się teraz. No ale tak to jest, kiedy wspomina się młodość.
***
Bardzo, bardzo polecam. Polecam bo lubię dobry dizajn, a to jest książka o dobrym dizajnie właśnie. Polecam, bo kocham książki a to jest książka o kulturze książki i miłości do nich. Polecam, bo to wyjątkowa szansa na zajrzenie do świata, który już zanika (klasyczny skład). Fantatyczna, chociaż nieoczywista książka.