Le Corbusier Le Grand, czyli o tym jak obrazy opowiadają historię

Le Corbusier Le Grand

Kiedy – prawie rok temu – kupowałem tę książkę, byłem przekonany, że kupuję album. Album, w którym pooglądam sobie jakieś realizacje Le Corbu. Ogromne tomiszcze było zafoliowane, a kiedy (już w domu) zajrzałem do środka, zobaczyłem że poza architekturą jest tak też wiele (żeby nie powiedzieć: większość) zdjęć, które z architekturą powiązane są dość lekko. Nadal byłem przekonany, że mam przed sobą album o Le Corbusierze. Duży, pełny, ale jednak album. Kilka miesięcy później usiadłem do niego na spokojnie, chciałem go sobie poprzeglądać, poszukać inspiracji (między innymi dla tego bloga). I wtedy stała się rzecz zaskakująca, bo odkryłem, że nie jest to album w powszechnym tego słowa rozumieniu, że jest to coś więcej – fotograficzna historia życia człowieka – obrazki, które układają się w kolaż, na którym widać fabułę. Obrazy, które opowiadają historię. W efekcie zamiast planowanych 2 dni, spędziłem nad nim ponad miesiąc.

Le Corbusier Le Grand (dalej: LCLG) to wizualna biografia Le Corbu. Nie powinien zamydlić oczku brak typowej dla książek słownej narracji, bo jeśli mówi się, że obraz wart jest tysiąca słów, to mówi się tak nie przez przypadek. LCLG to niby zbiór fotografii, reprodukcji, wycinków, planów. Niby, bo wszystkie one składają się na nad wyraz pełny obraz Le Corbusiera. Podczas lektury mamy okazję patrzeć na Le Corbu nie tylko z pozycji architekta, ale także malarza, rzeźbiarza, kierowcy, pływaka, przyjaciela, męża, kochanka, gwiazdy, projektanta wnętrz, edytora, oportunisty, geniusza, brata, kochającego syna, Francuza, Szwajcara, biznesmena, człowieka Wiary, podpierdalacza, prawie-kolaboranta… Jeśli wcześniej nie zagłębialiście jakoś specjalnie w jego biografię, będziecie zaskoczeni w stopniu powalającym, bo spodziewaliście się wszystkiego, tylko nie tego. To nie jest album o ikonie, to jest książka o Człowieku. Ponad 2000 fotografii opowiadających historię życia Le Corbusiera.

Le Corbusier Le Grand

W książce, poza zdjęciami projektów i realizacji LC znajdziecie dziesiątki (jeśli nie setki) stron zapisków, notatek i listów. To właśnie one nadają charakter jego postaci, pozwalają zobaczyć jak prowadził interesy, jak przekonywał do swoich racji polityków, jak odrzucał reklamacje dotyczące jakości swoich prac. Jakość tych dokumentów jest wystarczająco dobra by czytać je bezpośrednio z reprodukcji (jeśli znacie francuski i chcecie się zmierzyć z charakterem pisma), a dla tych którzy postanowili nie marnować swojego czasu na naukę – kiedyś uznawanego za kanon kultury – języka francuskiego, na końcu książki znajdują się angielskie tłumaczenia tekstów ze WSZYSTKICH zdjęć (włącznie z pojedynczymi słowami na szkicach).

Le Corbusier Le Grand

Całość materiału jest fascynująca, ja jednak chciałem zwrócić uwagę na 3 obszary, które były dla mnie największymi odkryciami: (1) Le Corbusier jako malarz, (2) dojrzewanie do modernizmu i pierwsze projekty, (3) mistyczny aspekt jego twórczości.

Le Corbusier jako malarz

Ten najbardziej oczywisty dotyczy malarskiej twórczości LC. Oglądając jego obrazy i murale mam wrażenie, że obcuję ze Sztuką, że oglądam obrazy kogoś, kto malowaniu poświęcił całe swoje życie. Tak, wiem że ZUPEŁNIE się na malarstwie nie znam, nie rozpoznaję stylów, autorów, obrazów. Nie zmienia to jednak faktu, że patrząc na to co wytworzył Le Corbusier, zapominam o autorze i traktuję je jak malowane przez Picassa. Malarska pasja LC nie była mi wcześniej znana, zarówno w jej aspekcie jakościowym (jak malował), ilościowym (naprawdę było tego dużo) jak i dykteryjnym (wyobraźcie sobie, że zrobiliście remont, siedzicie przy winie z LC, idziecie spać, a kiedy rano budzicie się na całej ścianie znajdujecie wielki mural). Malarstwo przewija się przez całe jego życie i brak postrzegania go jako malarza jest jedną z jego większych trosk i rozczarowań. Le Corbusier projektował też tapety, zestawy kolorystyczne oraz rzeźbił. Sporo z jego twórczości można obejrzeć na stronie Fondation Le Corbusier – zachęcam. Niestety, na strona Fundacji nie znajdziecie jego szkiców i akwareli z podróży po południowej Europie. Szkoda, bo warto je pooglądać.

Le Corbu dorasta do zmiany

Drugi – chyba jeszcze ciekawszy temat – to „stawanie się” modernistą. Przeważnie kojarzymy LC ze sztandarowymi jego realizacjami/projektami. Fascynujące są dla mnie jednak jego pierwsze prace, które przenika estetyka pre-modernistyczna i na których pojawiają się pojedyncze zwiastuny nowego: a to jakiś detal, a to układ okien, a to bryła… To wszystko jest jednak przykryte bardzo klasycznym wyglądem całości. To prawie jak zabawa figurami, na których można zobaczyć albo profil jednej, albo drugiej twarzy. Tutaj jest podobnie – widzi się albo triumf klasyki, albo forpoczty nowego. Z czasem „nowego” jest coraz więcej i dociera się do punktu, w którym jest to już prawie moderna w stanie czystym, z pojedynczymi pozostałościami „starego”. A później to „nowe” staje się „starym”, bo przychodzi nowe „nowe”. Bardzo lubię oglądać procesy stawania się / dojrzewania / dorastania. Fascynujące jest przyglądanie się, jak wielcy do tej wielkości dorastają, jak ewoluuje ich styl, jak nic nie jest dane raz na zawsze i jedyną stałą jest zmiana.

Le Corbu pamięta o ludziach

Trzeci temat jest chyba najważniejszy, dlatego zostawiłem go sobie na koniec. Rzecz dotyczy bardzo głębokiej wrażliwości Le Corbusiera. Dla mnie było to chyba największe zaskoczenie po lekturze tej LCLG. Czytając wcześniej rozprawy krytyczne na temat modernizmu oraz teksty samego Le Corbusiera miałem wrażenie, że jego pierwotne idee (człowiek na pierwszym miejscu) gdzieś się rozwiały, że w swoim statusie „papieża modernizmu” i w pogodni za sławą i uznaniem, gdzieś to wszystko się zagubiło. Jednak czytając spostrzeżenia Le Corbu, muszę zrewidować swój ogląd tej sprawy. Bo wszystko co przeczytałem, praktycznie każdy pomysł/projekt jest oparty o pragnienie uczynienia życia ludzi (może nie wszystkich, ale użytkowników danego obiektu) lepszym. Niezależnie czy jest to któraś z willi, gmach urzędu, Unite d’Habitation, czy obiekty o charakterze sakralnym – Le Corbusier stara się projektować dla ludzi. Nie chcę przez to powiedzieć, że wszystko mu wyszło, że nie popełniał błędów, że nie myślał o sobie. Tak, to jest nieco karkołomne intelektualnie, ale mimo wszystko prawdziwe – każda, największa nawet pomyłka wynikała z jakichś przesłanek, które u samego swojego źródła miały ideę poprawy losu użytkownika końcowego. Ten aspekt LCLG wpływa bardzo mocno na moje doświadczanie Le Corbusiera. O ile wcześniej postrzegałem go jako geniusza, ale jednak egoistę, to teraz patrzę na niego jako geniusza, który będąc – jak większość z nas – egoistą bardzo się pomylił. I o ile różnym ludziom różne rzeczy uchodzą na sucho, a o ich błędach zapominamy, o tyle LC miał to nieszczęście, że jego nietrafione proroctwa są coraz bardziej nietrafione. Będę o tym pisał wkrótce, przy okazji swoich spostrzeżeń do jego Urbanistyki. Ale teraz patrzę na to inaczej i widzę przed wszystkim chęć zmiany, której intencje są dobre.

Moim najważniejszym odkryciem z lektury tej książki podzielę się innym razem, kiedy będę chciał wrócić na chwilę do istoty modernizmu jako zjawiska nie tylko z historii architektury, ale szerzej – jako prądu umysłowego.

***

Jeśli interesujecie się modernizmem, ta książka powinna być dla Was pozycją obowiązkową. Powiem wprost – jest genialna, zarówno jeśli chodzi o pomysł, jak i wykonanie. Świetne zdjęcia, dyskretny, ale bardzo pomagający komentarz

Żeby nie było, że jestem bezkrytyczny, do tego wszystkiego łyżka dziegciu. Dość przejmujący był z mojej perspektywy brak jednej historii, która mimo że nie jest wprost historią o Le Corbu, nie pojawia się tutaj zupełnie, a powinna. Historia ta dotyczy projektowania jedynego miasta, które zostało oddane do zaprojektowania Le Corbusierowi – Czandigarh. Możemy więc pooglądać mnóstwo zdjęć, przeczytać sporo koresondencji itp. Brakuje natomiast jednej – kluczowej – informacji. Tej oto, że to wcale nie Le Corbusierowi powierzono zaprojektowanie tego miasta. Fakt, finalnie kojarzone jest właśnie z jego wizją, ale – to naprawdę istotne – realizacja ta trafiła do niego po tragicznej śmierci Macieja Nowickiego. I kiedy zastanawiano się, kto z ówczesnych modernistów jest wschodzącą gwiazdą światowego formatu i kto takiemu wyzwaniu podoła, wybór padł na Nowickiego (który miał już za sobą świetne realizacje w USA). Nowicki zginął w katastrofie lotniczej i projekt trafił do Le Corbu. Jest to o tyle istotne, że brak tej informacji, w kontekście całej książki i jej wymowy (le grand) wskazuje bardzo jasno, że Le Corbusier był jedyną opcją. A wcale nie był…

***

Le Corbu nie chciał na swoim nagrobku śmieci, w postaci kwiatów czy innych bzdetów, które interferowałyby z jego formą. Bo forma ta nie jest przypadkowa, skoro sam ją zaprojektował. I umieścił nad morzem, które ukochał późno (ale mocno) i które ostatecznie (wcześniej już próbowało) go zabrało. Klikajcie więc w obrazek poniżej i popatrzcie przez chwilę w ciszy na najbardziej modernistyczny nagrobek wszech czasów, na jego otoczenie i światło francuskiej Riviery.

Le Corbusier: nagrobek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *