Wydany przez krakowski Karakter Jak przestałem kochać design ma szansę stać się pierwszą naprawdę masowo czytaną w Polsce książką o projektowaniu. Gdziekolwiek nie spojrzę, widzę osoby Wichę czytające lub trafiam na recenzję jego książki. A mnie się do niej jakoś nie spieszyło. Co prawda wiedziałem że wydał ją Karakter (i to samo w sobie było gwarancją jakości), ale będąc „spoza branży” (czytaj: nie będąc projektantem) nie kojarzyłem nazwiska autora. Na dodatek jakoś nie pociągał mnie tytuł, bo ja jestem na neofickiej fali raczej designem zainteresowania niż nie-kochania.
W swojej książce Marcin Wicha pisze o różnych aspektach projektowania i o tym, jak jego przejawy można dostrzec w życiu codziennym, trochę o historii i trochę o swoim życiu. Bardzo gorzka bywa czasami ta książka. Gorzka, bo oparta o historie, które wydarzyły się naprawdę. Czytając niektóre rozdziały, zaskakująco często odnajdowałem tam siebie. I to nie po stronie designu, o nie! Jeśli się pracowało po stronie nie-projektanckiej (tzw. klienckiej) przez wiele lat, to z pewnością pisało się maile czy prowadziło konwersacje, których fragmenty można znaleźć u Wichy (a w wersji bardziej hardcorowej np. na Junior Brand Manager). Myślę, że dla większości czytelników takie spostrzeżenie nie będzie specjalnie obce, niestety. Znajdywałem tam siebie i wstydziłem się jaki byłem i jakim ciągle jestem.
Jak przestałem kochać design czyta się dobrze. Obserwacje Wichy są celne, a i pióro ostre, więc z tekstu przebija energia i bardzo konkretny punkt widzenia autora. Truizmem będzie napisanie, że projektowanie jest dla Wichy ważne. Jest więcej niż ważne. Powiedziałbym, że jest sensem jego życia. A skoro pisze się o takich rzeczach, to odkrywa się bardzo dużo siebie. Spore fragmenty tej książki są na tyle osobiste, że nie sposób się do nich odnosić, czy jakoś je komentować. Dotyczą osobistych odczuć autora, często bardzo prywatnych a nawet intymnych. Mam problem z tego typu literaturą, bo nie bardzo potrafię się w niej odnaleźć – świat przestawiony jest tam czysto subiektywnie, ale ponieważ jest to świat odczuć autora, jedyne co można zrobić to zaakceptować ten jego ogląd. I nie chodzi mi tutaj o to, że nie zgadzam się z Wichą, ale nawet gdybym się nie zgadzał, to nie wiem czy miałbym prawo być wobec niego krytyczny. Kiedyś doświadczyłem czegoś na jednym z egzaminów z filozofii – egzaminująca stwierdziła, że pisząc o filozofii wprowadzam tak wiele komentarzy osobistych, że nie może traktować mojej pracy jako pracy czysto filozoficznej i jako takiej, nie może wystawić innej oceny niż taką, którą mi daje (z górnej części skali ocen). Teoretycznie sukces. Praktycznie czułem się z tym trochę nie fair, jakbym wymusił dobrą ocenę. Czytając Wichę przypomniałem sobie tę sytuację, bo poczułem się dokładnie tak samo.
Po lekturze Wichy miałem (i nadal mam) poczucie jakiegoś fundamentalnego niedokończenia. W całej książce (będącej de-facto zbiorem felietonów) widać pewne usiłowanie, są jakieś mniejsze całości, ale brakuje mi czegoś co byłoby jakimś ukoronowaniem / zwieńczeniem całości. Nie widzę tutaj punktu szczytowego, jakiegoś lokalnego optimum, do którego wywód miałby dążyć. Nie ma „punktu przegięcia”, zenitu, czegoś co na przykład u Victora Papanka przebijało z praktycznie każdej strony. Nie ma odpowiedzi na (bardzo prowokacyjny skądinąd) tytuł. No, może jest, ale bardzo nie wprost i mocno zawoalowana. Książka jest na bardzo równym, wysokim poziomie. Czy to źle? Nie wiem, nie potrafię stwierdzić. Wydaje mi się, że z racji wyjątkowo osobistego charakteru książki, nie bardzo mam prawo jakoś to komentować (już o tym wspominałem). Z drugiej strony, mam też poczucie, że formułując te spostrzeżenie niebezpiecznie zbliżam się do opisywanych przez Wichę osób oceniających design w kategoriach „dupy nie urywa” (no kto z czytających te słowa nigdy nie ocenił tak przynajmniej jednego projektu?). Nie napisałem nigdy takiej książki (i raczej nie napiszę), więc i prawo do krytyki mam ograniczone.
Nie wiem czy było to nieuniknione, ale narzucają się porównania Wichy ze Springerem. Obaj piszą w formie felietonów, obaj o projektowaniu. Obaj czytani. I nie wiem na czym to polega, ale bliżej mi do Springera. Zastanawiam się, czy powodem nie jest to, że Springer pisze o projektowaniu/architekturze jako nie-profesjonalista, a Wicha jest zawodowym projektantem więc i refleksja dobywa się niejako z wewnątrz środowiska. W sumie to bardzo dobrze, bo fakt że czasach „dizajnerstwa” pojawia się czytelny sygnał bardzo odpowiedzialnego postrzegania projektowania jest wysoce krzepiący. Jednakowoż nie mogę pozbyć się zalegającego gdzieś na dnie odczucia o elitarności i wyższości wizji świata prezentowanej przez Wichę. To są poglądy niby bardzo bliskie Springera, ale – dla mnie – wynikające z odmiennych założeń. Sprignera traktuję bardziej egalitarnie, Wicha jest (podkreślmy to – dla mnie) bardziej hermetyczny, zdystansowany i nie-wiem-jaki-ale-lepszy-ode-mnie. Różnica jest jednak też taka, że Springer nigdy nie projektował miast, a Wicha projektował (rzeczy). Czyli Wicha pisze na bazie własnych doświadczeń zawodowych. Czyli jest bardziej wiarygodny (?)
Z książki Wichy zabieram przede wszystkim kilka bardzo trafnych obserwacji, które mogą funkcjonować jako bon-moty. Ich trafność jest niesamowita. Moja ulubiona (którą nota bene dałem już radę kilka razy wykorzystać) to konstatacja, że „projektowanie to nadzieja, realizacja to rozczarowanie”. Dawno nie słyszałem czegoś, co w tak krótkiej formie zawierałoby w sobie tragiczność procesu projektowego. Trafione w punkt. Myślę, że każdy z czytelników znajdzie tam coś dla siebie, odnajdzie zdanie-klucz, które pomoże mu w zmaganiach z projektowaniem.
Jeszcze inne spojrzenie jest takie, że – z perspektywy środowiska projektanckiego – ta książka robi (podobno) niesamowicie pozytywną pracę edukacyjną. Zwracam uwagę na słowo „podobno”, bo jest to refleksja, którą podzielił się ze mną jeden z przedstawicieli tego środowiska. I nie jest to opinia tylko jego, ale sformułowana w oparciu o rozmowy z innymi projektantami.
Dobrze, że takie książki ktoś pisze. Dobrze że takie książki ktoś wydaje. Ale najważniejsze, że takie książki ktoś kupuje. To daje nadzieję na przyszłość.