„Wanna z kolumnadą”, czyli smutna refleksja o jakości polskiej przestrzeni pubilcznej

Wanna z kolumnadą

Ten wpis miał być o czymś innym, ale niestety będzie (znowu) o przestrzeni. Jestem świeżuteńko po Wannie z kolumnadą i jestem przerażony tym, co dzięki lekturze tej książki sobie uświadomiłem. Tym czymś jest nieuchronność występowania w Polsce szpetoty. Jej przejawy widziałem wcześniej, ale teraz dopiero uświadomiłem sobie jak sytuacja będzie rozwijać się dalej. Wanna z kolumnadą to zbiór reportaży Filipa Springera na temat jakości otaczającej nas przestrzeni. To książka o Polsce w której żyjemy, o ludziach z którymi rozmawiamy, o problemach, których nie widzimy. Książka bardzo gorzka i dlatego konieczna do przeczytania.

Wanna z kolumnadąNiezbyt często trafiają mi się książki, które podczas czytania wyzwalają u mnie wynikającą z bezsilności złość. Wanna z kolumnadą to taka właśnie książka. Książka, którą się czyta po to, żeby przez cały czas się denerwować, wkurzać i powtarzać sobie „to nie może być prawda, to tak nie wygląda”. A jednocześnie im bardziej czytamy, tym bardziej wiemy że to prawda. I trochę jak w jakiegoś rodzaju sytuacji tragicznej uświadamiamy sobie, że wiemy jak to się skończy… A nie skończy się dobrze, bo dobre rozwiązania występują wszędzie, ale nie w Polsce (czyli nigdzie). O tym braku happy endu Springer zresztą wprost pisze i mimo że chciałbym się z nim nie zgodzić – to nie mogę. Jeśt źle i prawdopodobnie będzie jeszcze gorzej. Tak żeby nieco wyjaśnić co jest w tej książce, przeczytajcie krótki fragmencik:

Stoi w Skierniewicach. W 2009 roku mieszkańcy dwóch spółdzielczych bloków przy ulicy Mickiewicza jakoś tak nagle przestali się dogadywać. Jedni mieli drugim parkować pod oknami, w odwecie tamci wyprowadzali psy na trawniki sąsiadów. Między blokami stanął płot. Problemy jednak zostały. Psy wypróżniały się gdzie popadnie, ludzie parkowali nie tam, gdzie powinni. W dodatku ktoś ciągle niszczył ogrodzenie. Wina latała nad płotem na jedną i na drugą stronę. Mieszkańcy jednego z bloków postanowili więc odgrodzić się drugim parkanem, biegnącym równolegle do tego pierwszego. Były zatem dwa bloki i dwa płoty. Kłótnie na chwilę ucichły. Każdy parkował u siebie, psy hasały po swoich trawnikach. Kłopot powstał tylko z przejściem między płotami. Zupełnie nie było wiadomo, do kogo ono należy, kto może nim chodzić, a komu tam przebywać nie wolno. W efekcie stanął trzeci płot, równoległy do pierwszego i drugiego. I każdy z osiedla może już teraz wychodzić własną ścieżką.

Budujące, prawda? Niestety, Wanna z kolumnadą jest pełna tego typu historii. Więcej – ona tylko z takich się składa. Zbiór budujących opowieści o polskiej przestrzeni publicznej, o syfie, bylejakości, egoizmie, warcholstwie i sobiepańskości. Na początku to wszystko wydaje się śmieszne – w końcu z siebie możemy się śmiać. Problem polega na tym, że bardzo szybko uświadamiamy sobie, że jeśli jest to śmiech, to jedynie przez łzy. I nie są to wcale łzy radości. Czytając Wannę miałem wrażenie, że to takie esej o odpowiedzialności – projektowania, realizacji, wpływu na świat zewnętrzny. Dawno nie zdarzyło mi się podczas lektury odczuwać rodzaj wewnętrznego buntu, wstydu że coś takiego mogło się pojawić. I nie chodzi wcale o to, że jakiś architekt coś złego zaprojektował, a raczej o to, że ktoś coś bez sensu zamawia a na końcu zmienia to, co dostaje. To rodzaj wstydu za instytucje publiczne (centralne i samorządowe), które nie są w stanie wyegzekwować pewnych rzeczy.

Wanna z kolumnadą

Lat temu ponad 20 Kazik śpiewał że „na dworcu w Kutnie jest tak brzydko, że pękają oczy”. Minęło 20 lat, dworzec w Kutnie jest wyremontowany i wygląda bardzo przyzwoicie, ale wokół nas wszędzie jest brzydko. Co gorsza, jest to brzydota bardziej agresywna niż ta PRLowska, która była po prostu brudna lub siermiężna. To co jest teraz, to zalew samowolnego kolorowego kiczu.

Ponad rok temu zmarła bliska mi osoba i w ramach rodziny trzeba było zadecydować o wyborze nagrobka. Dość regularnie bywam na cmentarzach i lubię oglądać groby, wczuwać się w historie ludzi, którzy są tam pochowani. Od jakiegoś czasu jednak, daje się to robić tylko w starych częściach cmentarzy, bo nowe są błyszcząco-kiczowato-marmurowe. Patrzyłem na to z ciekawością. Jest w człowieku coś takiego, że jeśli widzi coś wyjątkowo szpetnego, to się temu przygląda i ja właśnie jestem w tego rodzaju sytuacji. Patrzyłem na to i nie ogarniałem dlaczego wybiera się tak brzydkie wzory. Nie ogarniałem tego, do czasu kiedy sami nie znaleźliśmy się w takiej sytuacji i do kiedy nie usłyszałem argumentów kamieniarza: to się nie niszczy, nie brudzi, nie starzeje, łatwo umyć itd. Potraktował nas jak zwykłych klientów i opowiedział to, co opowiada zwykle swoim klientom. I kiedy tego słuchałem, to zupełnie ale to zupełnie tego nie rozumiałem, bo ideą tego typu architektury wydawało mi się pewnego rodzaju wpasowanie w przestrzeń, oswojenie jej i sprawienie, żeby nie kontrastowała z resztą. Tymczasem dominuje podejście skrajnie użytecznościowe: NIE UBRUDZI SIĘ, ŁATWO UMYĆ. To są dokładnie te same argumenty, które pojawiają się u Springera, kiedy pyta ludzi o otaczającą ich przestrzeń: najważniejsze że działa, a że mi się nie podoba? Nie musi… grunt że działa.

A, ważna rzecz. To nie jest książka tylko o architekturze. Kiedy czytamy o reklamie wielkoformatowej to przytyk naprawdę nie idzie w stronę architektów czy ludzi od planowania przestrzennego. Wynika z tego taki smutny wniosek, że przestrzeń wokół nas kształtujemy poprzez bardzo wiele różnego typu działań, czasami bardzo (pozornie) odległych od tego o czym zwykliśmy myśleć jako o przestrzeni.

Całość książki kończy krótki tekst Andrzeja Stasiuka, który nieco ze Springerem polemizuje. I nie chodzi o to, że Stasiuk odrzuca wnioski Springera, ale dostrzega w tym też pewne pozytywy i stawia tezę (bardzo ciekawą!) o swego rodzaju pozytywnym barbarzyństwie Polaków, które to barbarzyństwo stanowi o naszej sile i tak naprawdę determinuje nasze sukcesy z ostatnich 25 lat. Może jest coś na rzeczy. Nie zmienia to jednak faktu, że (prawie) wszędzie jest brzydko :/

Wannę czyta się świetnie (mimo, że pozostawia nas z dużym dyskomfortem). Imponuje mi minimalistyczny styl Springera. Gdyby w tych reportażach było kilka słów mniej, podpadałyby pod poezję. Krótkie i smutne jak jesienny deszcz. Wspaniałe. Bardzo polecam!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *