Jeśli kategoria przypadku funkcjonuje we Wszechświecie, to z pewnością nie dotyczy książek miejskich. Do przełomowej tej tezy dochodzę, kiedy patrzę w jaki sposób trafiła do mnie Walka o ulicę Janette Sadik-Khan. Otóż będąc w kwietniu na CHI, całkowitym przypadkiem wpadłem do księgarni i znalazłem tam książkę pod obiecującym tytułem Streetfight: Handbook for an Urban Revolution. Pooglądałem, zrobiłem fotę z kategorii „koniecznie do kupienia” i wykazując się ekonomicznym realizmem – nie kupiłem. Potem się okazało, że słusznie, bo wyszło polskie tłumaczenie. Przypadek? Nie sądzę…
Powiem szczerze – nie kupiłem wtedy tej książki, bo (o zgrozo!) nie wiedziałem kim jest autorka i lekko zniechęcił mnie tytuł. Pomyślałem sobie o tych wszystkich młodych-gniewnych aktywistach… i jakoś tak zapachniało mi radykalizmem. Dopiero później dowiedziałem się, że szanowna Autorka przez 6 lat pełniła funkcję nowojorskiego Komisarza ds. Transportu i była odpowiedzialna za jedną z największych transformacji miejskich ostatnich lat. Człowiek uczy się całe życie…
Sadik-Khan, czyli kto?
Walka o ulice to opis najważniejszych działań Sadik-Khan zrealizowanych w Nowym Jorku. Ale to znacznie więcej niż opis. To przede wszystkim pokazanie, z jak wielkim trudem wprowadza się zmiany w tym obszarze nawet w bogatych miastach. To opowieści o wojnach prawników, roli kampaniach PRowych oraz o przekonywaniu do pewnych idei takich ludzi jak Bloomberg (ówczesny burmistrz NYC). Polityka jest integralną częścią tej książki. Jeśli projektujecie lub pracujecie w okolicach projektowania, zdarzenia tam opisane będą Wam znane. To zwykłe historie: czy ktoś uwierzy w to co się proponuje; jak zmierzyć wyniki czegoś; jak przekonać opornych; jak przekonać prawników; jak sprzedać wyniki; czy będzie się to ludziom podobać; ile będzie kosztować… Klasyka zarządzania dizajnem. To czym różni się ona od codzienności produktów, warsztatów i usprawnień, to zwyczajna skala. Opisywane przez Sadik-Khan działania dotyczyły Nowego Jorku, a konkretnie jego najbardziej chyba ikonicznej dzielnicy – Manhattanu.
Podobnie jak było w przypadku Miasta szczęśliwego, jest to książka o sprawczości, o tym że warto próbować coś zmienić i że to się udaje. Na dobrą sprawę, Walka o ulice to opis wdrażania najbardziej ikonicznych projektów Sadik-Khan – przebudowy struktury ruchu w centrum Manhattanu, budowy sieci ścieżek rowerowych, aktywizacji przestrzeni publicznych czy wdrożeniu systemu rowerów miejskich w aglomeracji nowojorskiej. Tu są same konkrety, bo każde wdrożenie opisane jest bardzo detalicznie.
Pochwała prostoty
Tym jednak co czyni tę książkę naprawdę wyjątkową, jest przyjęty przez Sadik-Khan sposób pracy. Bo mimo że miasto duże, kasy nie mieli wcale za wiele, a doświadczenia ze wcześniejszych wdrożeń były takie, że im lepiej się robi, tym mniej można uzyskać. Walka o ulice to hymn pochwalny na cześć znanej mądrości – good enough is good enough. Bo większość zmian opisywanych w książce była wprowadzana metodą może nie chałupniczą, ale bardzo prostą – biała farba, słupki do grodzeń drogowców, żwir, kolorowe farby do żywicy, krawężniki… Założenie było proste: mamy plan, zmiany wprowadzamy jako rozwiązanie testowe, sprawdzamy czy efekt jest zbieżny z oczekiwaniami; jeśli działa – realizujemy finalny projekt/wykon. Brzmi znajomo? Dla mnie tak. Mimo jednak, że brzmi znajomo, przyznam że nie wiedziałem że tego typu podejście było wykorzystywane w Nowym Jorku.
Pochwała mierzalności
Realizowane przez Sadik-Khan projekty są wyjątkowe także pod innym względem – dawno nie czytałem o tak szczegółowo i konkretnie mierzonych rzeczach. Po części było to wynikiem wymagań administracji Bloomberga, znanego ze swojego zamiłowania do innowacji, ale innowacji mierzonych. Z jednej strony był więc Bloomberg, który otwarty był na eksperymenty i szeroko rozumiane nowego podejście do transportu. Drugą przyczyną prawdziwego pomiarowego fetyszu była społeczność Nowego Jorku. Gdyby była to książka o sukcesie rowerowej infrastruktury w Amsterdamie, Kopehnadze, Paryżu czy Londynie, zapewne nie zrobiłaby takiego wrażenia. Tutaj jednak chodziło o kultowe miejsce Ameryki – kraju samochodu i dróg, wolności i mobilności.
I trzeba przyznać, że wprowadzane zmiany POZORNIE uderzały właśnie w samochody. Nie chce robić z tego wpisu, jakiegoś antysamochodowego manifestu, ale faktem jest, że miasto i samochód jakoś nie łączą się w piękną parę. Sadik-Khan chciała to sprawdzić, przeprowadziła więc sporo analiz (ANALIZ, nie badań, zwracam na to uwagę) i zwróciła uwagę, że właściwie cała przestrzeń publiczna zajęta jest przez samochody. Analizy wskazywały także, że ograniczenie przestrzeni dla samochodów, przyczyni się do usprawnienia ruchu (św. przepustowość – ma urodziny codziennie). Nie chcę wchodzić w szczegóły jak (zachęcam do poczytania), ale niesamowite jest to, że właściwie wszystkie zmiany zadziałały – zmniejszenie ilości pasów, ograniczenie prędkości, zakazy skrętu… to wszystko sprawiło, że samochody zaczęły jeździć płynniej i bezpieczniej.
Dane przytaczane przez Sadik-Khan są tak szokujące, że trudno w nie uwierzyć. Nie wierzyli też ludzie, regularnie pozywając ją do sądów. Tam akurat przegrywali, bo dane były obiektywne i bezwzględne.
Pochwała równości
Wszystkie działania Sadik-Khan koncentrowały się na wyrównywaniu szans mieszkańców miasta. A wyrównywać trzeba je było dlatego, że większość miasta została zaprojektowana pod potrzeby najbogatszej mniejszości, jeżdżącej po centrum samochodami i spychających pieszych i rowerzystów do drugiej kategorii użytkowników. Miasta są tym czasem (właściwie był od początku, przez jakichś kilka tysięcy lat) miejscami skupionymi zasadniczo na człowieku. Pojawienie się samochodów i narzucenie przez lobby przemysłowo-drogowe narracji o „prawie do ulicy” i separacji pieszych doprowadziło do niszczenia tkanki miejskiej. Sporo na ten temat pisała już Jane Jacobs i nie wiem jakim cudem, jeszcze o niej tutaj nie pisałem (ale będę).
Mój zachwyt wzbudziły mierniki skuteczności polityki transportowej. Otóż następczyni Sadik-Khan zrezygnowała z KPIs opartych o przepustowość ulic (św. Przepustowość) na rzecz pomiaru szkodliwości dróg, a konkretnie liczby ich ofiar. Nowy Jork stara się więc, aby radykalnie ograniczyć liczbę śmiertelnych ofiar wypadków. Jak wygląda to w Polsce? Cóż…
Czy wyobrażacie sobie, że w Polsce pozwoli się zając ulicę ogródkiem? Albo że na ulicy utworzy się parking rowerowy? Albo – jeszcze lepiej – celowo powiększy się przestrzeń dla pieszych przy skrzyżowaniach, aby skrócić drogą, która muszą przechodzić przez jezdnię? Albo ze parkujące samochody będą stanowić osłonę dla rowerzystów? Ja niestety tego też sobie JESZCZE nie wyobrażam, mam jednak nadzieję, że wkrótce coś się zmieni.
***
Bardzo żałuję, że ta książka jest taka krótka. Te niespełna 400 stron przeczytacie w jedno popołudnie, bo historia tam opisywana jest na tyle porywająca, że nie będziecie w stanie oderwać się od książki. Historie tam opowiedziane będą także – niestety – wywoływać mnie pozytywne odczucia. Złość, wkurw, gniew… to będziecie czuć, kiedy zobaczycie że udało się pewne rzeczy zrobić nawet w Ameryce, ale w Polsce się nie da. Jednocześnie jest ta książka przepełniona nadzieją, bo nawet Amerykanie nie są odporni na głupotę i sporo jest tam zwolenników podporządkowania miast samochodom i kierowcom.
To jest świetna lektura z wielu powodów: jeśli interesuje Was tematyka miejska – z pewnością się nią zachwycicie (to jest wszak książka o miastach); jeśli interesuje Was uprawiania polityki w mieście – polecam, bo jest tutaj bardzo dużo o „przepychaniu” i „załatwianiu”; jeśli chcecie być nieco bardziej radykalni (fuck the system!) – też będzie tutaj coś dla Was, bo to jest trochę takie guerilla-city-making; miłośnicy transportu miejskiego znajdą tutaj mnóstwo informacji o tym jak jest on zorganizowany w Nowym Jorku; miłośnicy szybkiego prototypowania i testowania będą jarać się skalą, którą można osiągnąć przy użyciu prostych metod; o rowerzystach i pieszych nawet nie wspominam. Dużo też tutaj inspiracji z pogranicza projektowania, czyli o pomiarze efektywności działań.
Polecam szczerze, bo im więcej osób to przeczyta, tym większa szansa, że coś takiego pojawi się u nas. A jeśli temat Was chociaż trochę zainteresował, zobaczcie wystąpienie Janette Sadik-Khan na TED Talks.