UX over time na przykładzie bloga, czyli dlaczego warto pisać

ux over timeTo że czas szybko biegnie uświadamiam sobie często. Ostatnio mocno dotarło to do mnie, kiedy zorientowałem się że tego bloga piszę od roku. Mimo że utrzymywanie go zabiera mi całkiem sporo czasu (który mógłbym spożytkować np. grając w planszówki), to zupełnie tego nie żałuję. Co więcej – uważam, że decyzja o jego założeniu była bardzo dobra. Właściwie ten blog to jeden wielki eksperyment (jak większość UXowych projektów), a jeszcze konkretniej to potwierdzenie skuteczności czegoś co nazywa się UX over time. O samym UX over time pisałem już kilka razy i kogo mogę to zachęcam do wypróbowania tej metody na sobie. W przypadku bloga mam sytuację bardziej niż wzorcową, bo dobrze pamiętam jakie miałem obawy i oczekiwania przed rokiem, i jak patrzę na to co dzięki blogowi dostaję teraz. Co z perspektywy czasu uznaję za najważniejsze?

Zmuszenie się do regularnego pisania jest zdecydowanie na pierwszym miejscu. Samo w sobie nie daje nic specjalnego (poza ćwiczeniem regularności), no może poza poszukiwaniem tematów i inspiracji w życiu codziennym (ze szczególnym uwzględnieniem – zawodowego). Na początku pisania była to moja główna obawa – że nie będę miał cierpliwości i że nie będę mieć tematów. Na szczęście jest to blog osoby uczącej się, a każdy uczeń może mieć w notatkach bałagan i popisane bzdury, więc teraz trochę tak do tego podchodzę.

Przyjęty przeze mnie styl pracy zakłada pisanie jako podsumowanie dnia/kilku dni. Daje mi to chwilę na przemyślenie tematu i to takie głębsze. Aby nie ocierać się o banał w każdym wpisie (wiem że często się do tego niebezpiecznie zbliżam), trzeba starać się pogłębić pierwsze skojarzenia z tematem. Jest to też perfekcyjne ćwiczenie na tworzenie alternatyw i odrzucanie (a przynajmniej odkładanie) pierwszych i najbardziej oczywistych rozwiązań. Czasami się udaje, czasami nie 🙂

Elementem, który zacząłem dostrzegać dopiero z upływem czasu jest możliwość konfrontowania się ze swoimi poglądami sprzed jakiegoś czasu. O ile przemyślenia sprzed miesiąca nie będą specjalnie porywające, o tyle te sprzed roku czy dziewięciu miesięcy niosą duży potencjał rozwojowy 🙂 To trochę takie fotografie z przeszłości, albo raczej takie kreski, którymi każdy z nas jako dziecko oznaczał na framudze (czy ścianie) swój wzrost. Z dnia na dzień nie widać zmiany, ale co jakiś czas – zdecydowanie. Nie chodzi jednak o to, by zaprzeczać temu, co napisałem rok temu, ale o to by spojrzeć na to na świeżo i zastanowić się jak na dany problem popatrzyłbym teraz, bogatszy o rok doświadczeń, kilka projektów, kilkanaście książek i setki rozmów. To jest niesamowicie stymulujące i ważne – widać jak zmieniają się akcenty zainteresowań, preferencje, sposoby rozwiązywania problemów.

Mocno powiązany z powyższym jest także zmuszenie się (w pozytywnym sensie tego słowa) do powtórnego czytania części książek. To „zmuszanie się” jest pozytywne dlatego, że samo to czytanie jest świetne i bardzo dla mnie ważne i mam długą listę rzeczy do powtórnego przeczytania. Rzecz w tym, że zawsze pojawia się coś nowego i naprawdę rzadko mam okazję wrócić do tego, co chciałbym przeczytać ponownie. Zapisywanie spostrzeżeń powoduje, że ma się większą motywację do powrotu. Między innymi dlatego tak bardzo zdenerwował mnie LinkedIn pozbawiając mnie możliwości sprawdzenia co kiedyś czytałem i co o tym napisałem.

Jeśli blog przetrwa kolejny rok, to wrócę do tego wpisu żeby popatrzeć na niego z jeszcze dalszej perspektywy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *