Ostatnio sporo (nawet jeśli bez sensu) piszę tutaj o miastach i projektowaniu (a właściwie braku projektowania) procesu ich tworzenia. No i faktycznie jest tak, że zaczynam dostrzegać pewien problem, związany z istotną procesu projektowania. Problem ten nazywa się „rola projektanta”, chociaż możecie nazywać go jak chcecie. Jeśli projektujcie i jesteście obdarzeni pewnego rodzaju wrażliwością, to problem ten pewnie znacie lub wkrótce poznacie. Na czym polega problem? Moim zdaniem na fundamentalnej dychotomii procesu projektowania: projektant vs użytkownik.
Rola projektanta i dylemat moralny
Widzę to tak, że jako projektant (przepraszam w tym miejscu wszystkich prawdziwych projektantów) dostrzegam pewien problem. Co więcej, ponieważ (jako projektant) umiem na świat patrzeć nieco inaczej niż inni, mam także świadomość braku dostrzegania tego problemu przez szeroko rozumianych użytkowników. Powstaje w tym momencie istotna wątpliwość natury moralnej – czy mogę narzucać swoje rozwiązanie innym. Czy mam do tego prawo? A może mam taki obowiązek? Na ile jest tak, że z jakiegoś powodu temat odpuszczę, a potem okaże się że był to błąd? Albo sytuacja odwrotna, czyli taka w której postawię na swoim, a okaże się że racji nie miałem i inni na tym ucierpią?
Dylemat w praktyce
To nie są (wbrew pozorom) czcze rozważana teoretyczne. To się dzieje naprawdę. Przykład? Chociażby dyskusja na moim profilu FB przy ostatnich wpisach dotyczących systemu komunikacji miejskiej (wstawiłbym link do artykułu na FB, ale nie ogarniam jak to zrobić). Mogę to powiedzieć jasno – tak, jestem głęboko przekonany, że centra miast powinny być wolne od ruchu samochodowego (w sensie: samochodów prywatnych). Przekonują mnie doświadczenia innych krajów/miast, liczby i kalkulacje które się tam pojawiają. I wiem, że problemu tego nie da się rozwiązać przy użyciu rozwiązań cząstkowych. Po prostu – albo buduje się miasta dla ludzi (tzn. takie, w których życie i zdrowie jest największą wartością), albo dla wygody wybranej grupy użytkowników (czyli największą wartością jest wygoda części ludzi). To jest bardzo konkretny wybór: albo-albo.
Wszelkiego typu rozwiązania cząstkowe to próby wypracowania idealnych rozwiązań cząstkowych, czyli „getting the design right”. Gdzieś wybudujemy więc ścieżkę, gdzieś namalujemy pas, wstawimy podpórki przy skrzyżowaniach… Problem jednak w tym, że rozwiązujemy chyba niewłaściwy problem… Fundamentem jest próba dotarcia do „the right design”. Bo czy podpórka wiele zmienia? Z perspektywy użytkownika – niespecjalnie. Po co stawiane są podpórki? Żeby rowerzyści nie musieli zsiadać z roweru na skrzyżowaniu. Dlaczego? Bo to wybija z rytmu jazdy. No właśnie… a może w ogóle nie powinno się zatrzymywać (vide: zielona fala w Kopenhadze)? Może więc to jest faktyczny problem? Tak, tak, wiem, wiem, radykalne ograniczenie ruchu samochodowego spowoduje utrudnienia. No i co z tego? Szczepienia też nie są przyjemne, a jednak się szczepimy. Wizyty u dentysty też nie są przyjemnością, a jednak się tam zagląda. Podejmujemy wiele aktywności, które nie są przyjemne i z powodu których nie jesteśmy szczęśliwi, ale które z różnych powodów robimy (najczęściej – bo musimy).
Moja obserwacja jest bardzo prosta: jedyna sensowna przyszłość dla miast, to w pełni świadome ZNIECHĘCANIE do korzystania z samochodów. Napisze to jeszcze raz: w pełni świadome zniechęcanie, co oznacza świadome utrudnianie życia kierowcom. W zamian należy stworzyć kompleksowe rozwiązanie alternatywne, czyli komunikacja miejska oraz priorytety dla ruchu rowerowego i pieszego. Tak się składa, że miałem okazję obserwować wdrożenie bus-pasa na Trasie Łazienkowskiej. Proste i konkretne rozwiązanie (dedykowanie jednego pasa) spowodowało, że jakość podróży wzrosła niesamowicie. O ile jeszcze kilka lat temu na przystankach czekało się nie wiadomo ile (bo autobusy stały w korkach), to teraz czeka się dosłownie kilka minut, a i autobusy są luźniejsze bo jeżdżą często. Korzystając z tej trasy mam pewność szybkiej i w miarę komfortowej podróży. Jak wyglądałoby podróżowanie, gdyby podobne rozwiązania obowiązywały w całym mieście? W takim właśnie kontekście myślę o dedykowaniu dla transportu publicznego chociażby Mostu Poniatowskiego. Tak, wiem, będą korki, ale co z tego skoro będzie dla nich alternatywa? To wymaga tylko wizji, śmiałości i konsekwencji.
Czy to już modernizm?
Jak słusznie w komentarzu zauważył Sebastian, jest to myślenie kategoriami modernistycznymi. Przyznaję, jest. Co więcej, jestem tego w pełni świadom. I zupełnie nie wiem co z tym zrobić, bo jednocześnie wiem, że mam rację 🙂 Przeważnie pracuję blisko użytkowników i tworzenie rozwiązań przez oderwanych od życia (i ludzkiej skali) projektantów jest mi obce. Ale wiem też, że pewnego typu rozwiązania mogą być realizowane tylko odgórnie, jak programy polityczne. Większość dzieciaków nie chodzi do szkoły z przyjemności, ale jednak chodzi. Bo ktoś zadecydował za nich. Czy podobnie jest z komunikacją? Jestem przekonany, że tak. Wygląda więc, że w jakimś obszarze jestem twardym modernistą 🙂 To ciekawe doświadczenie, naprawdę 🙂 W ramach ćwiczenia empatii uświadomiłem sobie właśnie, jak musiał czuć się Le Corbusier pisząc swoje manifesty i będą wyśmiewanym/pomijanym przez ówczesny architektoniczny establishment 🙂 Co z kolei prowadzi wprost do następnego wpisu, który będzie o nowojorskim modernizmie (bo modernizm, to temat zaiste fascynujący).
PS. Jako projektanci, przy wielu cechach całkowicie różnych mamy jedną rzecz wspólną – gigantyczne ego. Z swoje pomysły/koncepcje/wizje jesteśmy gotowi na mentalne rytualne zabójstwo. Wszak my wiemy lepiej, a ONI się nie znają… Chciałoby się zapytać – „jak żyć?”.