Dzisiaj będzie o książce, która mówi o relacji między religią a rozwojem drukarstwa. Bo kiedy myśli się o wynalezieniu druku (a konkretnie: ruchomej czcionki) to oczywiście ma się w głowie Gutenberga i jego Biblię, ale to był dopiero początek drogi. I wbrew obiegowym prawdom, nie jest wcale tak, że druk jakoś błyskawicznie podbił Europę. Był nowością i to nowością ryzykowną. Aż do czasu.
Andrew Pettegree napisał książkę Marka Luter. Rok 1517, druk i początek Reformacji. Pettegree jest historykiem specjalizującym się w okresie Reformacji, więc na opisywane w książce wydarzenia patrzył z bardzo konkretnej perspektywy. I okazało się, że perspektywa ta jest bardzo ciekawa i wiele wnosząca.
Druk przed Lutrem
Jak już wspominałem, sukces druku i ruchomej czcionki nie wydarzył się „z miejsca”. Jak każda nowa technologia, także druk wymagał zupełnie nowego podejścia biznesowego. To zaskakujące, bo wydaje się, że kiedy coś zostało już wynalezione i pokazane, to nagle wszyscy powinni przejrzeć na oczy i z tej technologii korzystać. Tak oczywiście nie jest.
Druk, który pojawił się w II połowie XV wieku był ogromną innowacją (o czym pisze chociażby Houston w Książce). Był też jednak czymś, co całkowicie przewartościowało cały dotychczasowy model biznesowy przemysłu wydawniczego. Ale to dopiero w przyszłości. Chwilowo, zaraz po wynalezieniu, drukarstwo było skrajnie ryzykownym biznesem, na który stać było niewielu przedsiębiorców. Ponad 1000 lat (warto to sobie uświadomić) kultury kopistów, skrybów i przepisywania książek zrobiło swoje. Rzadko o tym się pamięta, ale w przededniu odkrycia druku funkcjonował w Europie cały przemysł związany z ręcznym kopiowaniem ksiąg.
Zapewne podobnie jak ja, żyjecie w przekonaniu (które wpajano nam w szkole), że w średniowieczu książka była towarem skrajnie ekskluzywnym i drogim i że za pojedyncze egzemplarze można było kupić wieś z przyległościami. Otóż nie do końca. Były te księgi faktycznie drogie i relatywnie rzadkie, ale nie w XV wieku. Funkcjonujące już kilkaset lat uniwersytety szybko wymogły pojawienie się kopiowania fragmentów książek. Czyli idea studenta stojącego w ksero ze skryptem do powielenia, nie zmieniła się wcale. Zmieniły się tylko techniczne środki… Zresztą funkcjonowanie świata przedgutenbergowskiego bardzo dobrze pokazuje McLuhan w swojej Galaktyce Gutenberga (pisałem o niej tydzień temu).
Drukarze zaczęli więc drukować i zetknęli się z konserwatyzmem swoich odbiorców. Składanie poszczególnych stron było bardzo czasochłonne, a odbijać trzeba było kolejne strony. Odbite strony należało oczywiście składować, tak żeby po jakimś czasie mieć gotową całą książkę. A potem te ciężkie i trudne w transporcie tomiska należało wywieź na targi i usiłować sprzedać. Jeśli weźmie się do tego konieczność poniesienia wydatków inwestycyjnych (zakup papieru, finansowanie pracowników), okaże się, że pierwsi drukarze/wydawcy działali na mikroskopijnej marży i właściwie finansowali się z kredytu bankowego. Sporo o biznesowej stronie całego przedsięwzięcia i o jej wpływie na inne dziedziny życia znajdziecie też w części tekstów w Triumfie typografii.
Reformacja i druk
No i teraz na to wszystko nakłada się historia Reformacji. Temat sam w sobie fascynujący, bo ruch ten uważam za prekursora nowoczesności. Nie jest to oczywiście nowoczesność, którą znamy dzisiaj, ale w chwili kiedy Luter przybijał swoje tezy i (już później) popularyzował swoje nauki, był to ruch o charakterze rewolucyjnym (co do treści oczywiście, bo nie formy). Radykalne zerwanie z przeszłością i podporządkowaniem się Rzymowi stworzyło warunki do powstania nowoczesnego państwa urzędniczego.
Oczywiście nie będę tutaj przedstawiał dziejów początków Reformacji. To co najważniejsze w tym miejscu, to zwrócenie uwagi na fakt, że narodziła się ona na opłotkach niemieckiej (jeśli można tak powiedzieć) kultury. Wittenberga leżała całkowicie na uboczu i była peryferyjnym ośrodkiem o minimalnym wpływie na kulturę Rzeszy. Mimo że posiadała własną prasę drukarską, druki które stamtąd wychodziły były bardzo niskiej jakości.
Ale kiedy pojawił się Luter i zaczął głosić swoje tezy, zapotrzebowanie na jego słowa radykalnie wzrosło. Funkcjonująca wtedy kultura dyskursu za pośrednictwem listów (często o charakterze publicznym) przygotowywała ramy pod wyraźny wzrost popytu. Opracowane przez Lutra tezy były materiałem, który zaczął być masowo powielany. Regularnie publikowane były też różnego rodzaju polemiki, listy czy opracowania krytyczne. I to właśnie był element, który odmienił przemysł drukarski Wittenbergii.
Nowy model biznesowy
Zamiast zamrażających kapitał i stymulujących ryzyko inwestycji w druk dużych pozycji (trudnych do zbycia), zakłady zecerskie i drukarnie masowo produkowały materiały o charakterze religijnym. Nie były to oczywiście wielkie publikacje, a raczej broszury i pamflety, które produkowane były z prostym założeniem: szybkiej sprzedaży za niską cenę. Mówimy tu o radykalnym zwiększeniu ilości drukowanych materiałów w ciągu stosunkowo krótkiego czasu.
Powodem tego było rozpoczęcie masowego druku w języku niemieckim. Wcześniejsze publikacje przygotowywane i drukowane były w większości po łacinie. Luter zaczął jednak pisać na tematy religii i wiary po niemiecku, co skokowo zwiększyło jego grupę docelową. Co ważne, rozpoczęciem wydawania kolejnych dzieł Lutra zaczęli być zainteresowani drukarze w innych miastach (w tym także w tych największych). Z ich punktu widzenia, był to idealny model biznesowy – drukowali krótkie serie krótkich tekstów, które rozchodziły się szybko i zapewniały płynność finansową. A Luter stał się prawdziwą marką – wydawcy oczekiwali chociażby jego przedmowy, która zwiększała wartość dzieła.
I tutaj pojawił się rodzaj sprzężenia zwrotnego, bo kolejne druki stymulowały odpowiedzi, a te powodowały kolejne publikacje. Nagle drukarze na terenie Niemiec znaleźli się w szybko nakręcającej się, spirali rosnącej produkcji. Okazało się, że popyt na tego typu towary jest znacznie większy niż wcześniej zakładano. Wraz z umacnianiem się ruchu reformacyjnego popyt ten rósł jeszcze bardziej. Powodem było szybkie upowszechnianie się edukacji (na pewnym minimalnym poziomie). Zreformowane wspólnoty nałożyły na zbory obowiązek prowadzenia szkół.
Na koniec
Żeby lepiej zrozumieć skalę tej rewolucji, warto spojrzeć też na liczby:
W XVI wieku drukarze wypuścili niemal 5 tysięcy wydań dzień Lutra; można do tej sumy doliczyć również 3 tysiące dalszych projektów, w które Luter się zaangażował, takich jak tłumaczenie Biblii. Z tych 4790 wydań niemal 90 procent opublikowano w Niemczech, a prawie 80 procent w języku niemieckim.
Te zmiany wewnętrzne przełożyły się na zewnątrz:
We wczesnej epoce drukarstwa Włochy szybko odebrały Niemcom prymat i stały się sercem nowego przemysłu. (…) Pod koniec stulecia Lutra sytuacja przedstawiała się zgoła inaczej. Statystyki łącznej produkcji wskazują na zasadniczą zmianę. Od chwili narodzin drukarstwa do 1517 roku Włoch i Święte Cesarstwo utrzymywały produkcję książek mniej więcej na tym samym poziomie (…) Pod koniec XVI wieku Niemcy wysunęły się na czoło, zaś w pierwszej połowie XVII wieku łączna produkcja w krajach niemieckich była trzy razy większa od włoskiej.
Zaskoczyła mnie ta książka. Dzięki jej lekturze udało mi się chyba uchwycić moment, który zadecydował o późniejszych sukcesach Niemiec: wykształceniu się klasy urzędniczej, stosunkowo wysokim udziale ludzi piśmiennych, rozwiniętym przemyśle drukarskim. Do tego doktryna, która wspierała rządy lokalnych władców. Już wtedy w Niemczech pojawiła się siłą, którą wyzwolił dopiero Bismarck w trakcie jednoczenia Niemiec i tworzenia państwa narodowego.
Czy warto przeczytać? Moim zdaniem tak, bo dość unikalnie zestawiona jest tutaj historia początków Reformacji z rozwojem drukarstwa. W tym tekście całkowicie pominąłem wątki religijne, bo interesowały mnie początki druku. Ale to jest na tyle dobrze napisana książka, że w trakcie lektury nie tylko zupełnie to nie przeszkadza, ale wręcz pomaga. Ja się cieszę, że na nią trafiłem i przeczytałem. Naprawdę daje radę!