Na Życie między budynkami Jana Gehla natknąłem się dość przypadkowo, poprzez przypis w jakiejś innej książce. Dodatkowo zarekomendował mi ją jeden z kolegów jako „małą, ale bardzo wpływową książeczkę”. Wspominał że dotyczy architektury, ale to na co zwracał uwagę, to na konieczność przeczytania jej przeze mnie w kontekście różnego rodzaju prac projektowych prowadzonych w Play. Nie chodziło oczywiście o projektowanie architektury, ale raczej o niebezpieczeństwa związane z modernistycznym paradygmatem projektowania (ekspert wie lepiej, a maluczcy niech słuchają głosu jego).
Życie między budynkami to klasyka jeśli chodzi o architekturę. Duński architekt Jan Gehl pokazuje w niej, w jaki sposób otaczająca nas w miastach przestrzeń wpływa na relacje międzyludzkie i podejmowane przez nas aktywności. Gehl wskazuje na trzy typy aktywności ludzkich odbywających się w mieście: aktywności konieczne (wiadomo – musimy je robić), aktywności opcjonalne (robimy coś bo chcemy) i aktywności społeczne (wchodzimy w relacje z innymi ludźmi). Główna teza Gehla brzmi: przestrzeń dobrej jakości wspiera aktywności opcjonalne i społeczne, których w takiej przestrzeni jest zdecydowanie więcej (dla zainteresowanych: na potwierdzenie tej koncepcji w książkach znajdziecie sporo liczb, będących wynikami eksperymentów i obserwacji).
Gehl stoi na stanowisku bardzo wyjątkowo antymodernistycznym (które, zaiste, jest mi bliskie). W Życiu między budynkami oraz w Miastach dla ludzi projekty modernistyczne pojawiają się często, głównie jako antyprzykłady projektowania zorientowana na człowieka. Jeśli jesteście miłośnikami modernizmu, warto przeczytać Gehla żeby spojrzeć na modernizm oczami wytrawnego krytyka. Wytrawnego, bo jego argumentacja jest stonowana i bardzo konkretna. W sumie Gehl formułuje wobec modernizmu jeden główny zarzut – jest nie-ludzkim (w sensie: nie z ludzkiej perspektywy) sposobem myślenia, bo jest postrzeganiem miasta z perspektywy Sim-City: z góry, lekko z boku, ze szczególnym uwzględnieniem budynków, a nie relacji międzyludzkich (jest nawet w książce urocza fota pracy architektów przestawiających budynki na makiecie). Problem z modernizmem polega na tym, że generuje teoretycznie świetne rozwiązania (naprawdę, bez ironii to piszę)… które w rzeczywistości utrudniają ludziom życie. Jednak to nie modernizm jest głównym antybohaterem książek Gehla (w szczególności Miast dla ludzi).
Główną przyczyną większości problemów współczesnych miast jest… samochód. Do czasu masowego rozwoju motoryzacji i jej popularyzacji, miasta projektowane były na skalę ludzką, co oznacza odległości i struktury zakładające interakcje między ludźmi jako główny rodzaj aktywności. Przykładami tego rodzaju przestrzeni są np. miasta średniowieczne lub świadomie projektowane małe osiedla (wybrane). Masowe wprowadzenie do miast ruchu samochodowego spowodowało zmianę sposobu projektowania. W efekcie, miasta zamiast być (jak dotąd) miastami dla ludzi, stały się miastami dla samochodów. Z myślą o samochodach projektowane są ulice, sposoby poruszania się po mieście, miejsca do parkowania… Wszelkiego typu elementy utrudniające płynny ruch samochodowy (znaki, sygnalizacja, różnego rodzaju skrzynki techniczne, parkometry) przenoszone są na chodniki. Dlaczego? Ano dlatego, żeby łatwiej się jeździło. Piesi i rowerzyści są gdzieś z tyłu i pełnią rolę służebną wobec samochodu. Ta rzeczywistość otacza nas tak mocno, że nie zwracamy na nią uwagi i traktujemy ten stan jako coś oczywistego. Tymczasem to raczej świat stanął na głowie (chociaż ten wniosek nie jest wcale oczywisty)! W tym miejscu zapewne myślicie „Piotrowskiemu odbiło”. Macie prawo 🙂 ale zachęcam was do zastanowienia się chociaż chwilę nad tą obserwacją.
Dwa dni temu w godzinach popołudniowych przebywałem w okolicach warszawskiego zoo. Ku mojego zdziwieniu zobaczyłem, że po chodniku po stronie Wisły nie da się iść bo cały (dosłownie cały: na długość i szerokość) zastawiony był samochodami. Piesi szli krawędzią chodnika lub po ulicy, bo zwyczajnie nie było dla nich miejsca.
Kiedy następny raz będziecie naciskać przycisk w oczekiwaniu na zmianę świateł, pomyślcie jak mogłoby wyglądać miasto i życie w nim, gdyby to piesi mieli zawsze zielone światło, a kierowcy byliby zmuszeni o nie prosić? BTW, trochę tak działa sygnalizacja w Kopenhadze – jadąc z prędkością 20 km/h można przejechać nie zatrzymując się całe centrum. Ostatnio żeby przekroczyć Wał Miedzeszyński czekałem 6 minut. Oczywiście nic nie jechało, ale uparłem się że wytrzymam do zielonego światła. Samochody miały zielone przez cały czas (mimo że nic nie jechało).
Niesamowitą rzeczą w obu książkach Gehla jest pokazywanie przykładów działających rozwiązań wspierających „nowe-czyli-stare” myślenie (czyli ograniczanie roli samochodów na rzecz ruchu pieszego i rowerowego). Żyjąc w Polsce i czytając o długookresowej polityce planistycznej prowadzonej przez świadome tego faktu miasta, robi się przykro człowiek się wkurwia. Niestety nadal jesteśmy w sytuacji, w której rozwiązania miejskie projektowane są pod kierowców i właścicieli samochodów, a sprawdzone w innych miastach wzorce nie są wdrażane (chyba głównie z obawy przed pozorną małą popularnością społeczną). Kiedy doczekamy się sytuacji, w których miasta będą prowadzić świadomą politykę kształtowania przestrzeni poprzez ograniczanie ruchu samochodowego i celowe zniechęcanie kierowców do korzystania z samochodu jako głównego środka transportu? Dlaczego w Kopenhadze udało się sprawić, że 37% ludzi dojeżdża do pracy rowerem (sic!)? W tym kontekście może pojawić się pytanie o rolę projektantów w kształtowaniu? poprawianiu? uzupełnianiu? rzeczywistości. Rozwinę ten temat następnym wpisie (dzięki Sebastian za zwrócenie mi uwagi na ten temat!), bo relacja między modernizmem a projektowaniem jest dla mnie wysoce interesująca.
W tym miejscu powinno wybrzmieć bardzo czysto – nie chodzi o demonizowanie samochodu. Chodzi o uświadomienie sobie jego destruktywnego wpływu na jakość życia w miastach ogólnie, a w dużych miastach (aglomeracjach) szczególnie.
Codziennie stykam się sytuacją, w której na dowolny nowy pomysł/ideę mówi się „nie”. Nie, bo u nas to nie zadziała. Nie, bo to w krajach trzeciego świata tak się robi (a my jesteśmy którym?). Nie, bo Polacy tak nie robią. Nie, bo to jakieś takie z dupy. Nie, bo przecież kupiłem samochód i ograniczenie jazdy nim to zamach na moją wolność. Tymczasem rozwiązanie problemu tkwi w odpowiednim postawieniu pytania. To jest w czystej postaci „getting the design right” i „getting the right design”. Książki Gehla skłaniają do głębokiej refleksji na temat kierunku zmian środowiska w którym żyjemy i naszej w tym roli. Pokazują też mnóstwo bardzo różnych rozwiązań. Najlepsze jest, że sposobowi narracji Gehla trudno coś zarzucić – nie pada tm nic, z czemu można wprost zaprzeczyć i powiedzieć „to bzdury”.
Życie między budynkami jest starsze i nieco bardziej hermetyczne niż Miasta dla ludzi, które rozwijają wiele tematów pojawiających się wcześniej w Życiu między budynkami. Jeśli chcecie przeczytać tylko jedną książkę, to wybierzcie Miasta. Są znacznie bliższe codziennego życia, w szczególności dlatego że mówią o zjawiskach/problemach które znamy i obserwujemy w życiu codziennym. Przy okazji dowiecie się jak to możliwe, że w Danii w niektórych miastach rosną tropikalne rośliny, dlaczego w centrach biznesowych wieje, jakich doznań możecie spodziewać się w Wenecji i dlaczego na niektórych ulicach przyjemniej robić zakupy niż na innych. Bardzo dobra lektura, którą szczerze polecam.