„User Friendly” – książka na którą czekałem

Polecam życzliwej uwadze Czytelników wyjątkową książkę wydaną niedawno przez wydawnictwo Karakter. User Friendly (bo o niej mowa), to z mojej perspektywy (osoby swego czasu dość związanej ze światem w niej opisywanym) jedna z najlepszych książek o obszarze szeroko rozumianego `UX / experience design.

Więcej o samej książce opowiadam w filmie (jest pod tym tekstem) ze swojego kanału ZNAK-LITERA-CZŁOWIEK. Jest to jednak narracja kierowana głównie do osób, które nie są związane z projektowaniem. Przygotowałem ten film dlatego, że User Friendly jest książką na tyle istotną i dobrze napisaną, że może być spokojnie traktowana jako książka wprowadzajca w dizajn ery cyfrowej także dla nie-projektantów.

Od dawna czekałem na książkę, która będzie Designing Interactions naszych czasów. I doczekałem się. User Friendly pomostem pomiędzy Normanowym Dizajnejm na co dzień, a wspomnianym Designing Interactions. Mam wrażenie, że każda osoba zajmująca się projektowaniem, będzie mogła coś z tej książki dla siebie zabrać: inspiracje, historię dizajnu (cyfrowego i usług), problemy etyczne. Sporo tego, na dodatek napisanego w sposób nieoczywisty. Jest radość, jest smutek, jest niespełnienie, jest żal. Jest życie projektanta.

Jednak największą zaletą tej książki, jest zbalansowanie. Branżowe pęknięcie wokół podziału User-Centered Design a Design Thinking, tutaj zanika. Przedstawiane są oba te podejścia, bez żadnych uprzedzeń. Po prostu w niektórych aspektach większy nacisk kładziony jest na UCD, a w innych – na DT.

Znakomita rzecz, naprawdę. Polecam, bardzo polecam. Przez chwilę miałem wrażenie, jakby czas pobiegł wstecz i byłbym w innej rzeczywistości. Ale – nie 🙂

Jeśli więc zajmujecie się projektowaniem, to jest to dla Was pozycja obowiązkowa. Podziękujcie Karakterowi, że tę książkę wydał. A jeśli zajmujecie się projektowaniem i nie macie zamiaru czytać tej książki, to (chyba) powinniście poszukać sobie innej roboty.

„Recenzja” poza-branżowa: poniżej.

Czego możemy nauczyć się od Afryki, czyli pierwsze refleksje po CHI 2016

The Bright Continent - Dayo Olopade

Czasami się tak zdarza, że trafiamy przypadkowo w jakieś miejsce i mamy okazję wziąć udział / doświadczyć czegoś, co zmienia nas na zawsze. W moim przypadku taką rolę (dość regularnie) spełniają konferencję CHI. Tegoroczna edycja otwierana była wystąpieniem Dayo Olopade – nigeryjsko-amerykańskiej dziennikarki, która dwa lata temu wydała książkę The Bright Continent. Breaking Rules & Making Change In Modern Africa. Wystąpienie poruszające, szczególnie w kontekście tegorocznego motywu przewodniego konferencji, czyli CHI4good.

Continue Reading „Czego możemy nauczyć się od Afryki, czyli pierwsze refleksje po CHI 2016”

Nowa etnografia, czyli o najważniejszym dla mnie wystąpieniu na CHI 2014

Anindilyakwa Land CouncilNo i przyszła pora, kiedy sądzę że warto napisać o najciekawszym z mojego punktu widzenia wystąpieniu na CHI 2014. Wystąpieniem tym była prezentacja Margot Brereton z Queensland University of Technology na temat nowego sposobu podejścia do badań etnograficznych. Na wystąpienie trafiłem wybierając – skądinąd bardzo interesującą – sesję Sustainability Perspectives.

Continue Reading „Nowa etnografia, czyli o najważniejszym dla mnie wystąpieniu na CHI 2014”

Photobox, czyli jak ogarnąć setki zdjęć, które robimy

Photobox i kotDzisiaj chciałbym napisać o kolejnej CHIowej prezentacji, w moim prywatnym rankingu drugiej pod względem istotności z tych, które widziałem w Toronto. Photobox, bo o nim będzie mowa, to unikalne połączenie znanych elementów, tworzące coś naprawdę wyjątkowego. Aha, no i wpływające na życie swoich użytkowników. Jednak tak naprawdę, tak naprawdę NAPRAWDĘ ten wpis powstaje dlatego, żeby wreszcie mieć jakąś UXfotę z kotem 😉 Ta dam!!!

Continue Reading „Photobox, czyli jak ogarnąć setki zdjęć, które robimy”

Krótkie podsumowanie CHI 2014, czyli dokąd zmierzamy jako dyscyplina

CHI2014Jestem świeżo po CHI i uważam, że warto „na gorąco” podsumować całą imprezę. Niezależnie od  tego, kiedy opublikuję tę notkę, piszę ją bezpośrednio po zakończeniu konferencje (jest wieczór 01.05.14). Swoją drogą to niesamowite –  jakieś trzydzieści late temu, za końcowego PRLu bawiłem się pewnie z kolegami o pochodzie i raczej nie przypuszczałem, że w Święto Pracy będę w Toronto pisał notatki na temat wizji przyszłości 🙂

Continue Reading „Krótkie podsumowanie CHI 2014, czyli dokąd zmierzamy jako dyscyplina”

Wizyta starszej pani, czyli Margaret Atwood opowiada o robotach

Margaret AtwoodTegoroczne CHI otwierało wystąpienie Margaret Atwood. No dobrze, ale co pani Atwood, literatka, ma do powiedzenia jako opening keynoe na konferencji human-computer interaction? Z całego świata przyjechali tutaj ludzie, których w różnym stopniu kręcą komputery/interakcja/projektowanie, a mają słuchać czegoś od Starszej Pani? Na wieczornym spacerze dzień wcześniej też zadawaliśmy sobie pytanie, o co w tym chodzi (poza tym, że Atwood jest Kanadyjką). Wystąpienie miało nawet jakiś tytuł, ale z wrodzonego lenistwa go nie sprawdziłem i w poniedziałek szedłem na żywioł. A ponieważ jestem wysoce zorganizowaną osobą, więc już w niedzielę rano odebrałem wejściówkę, której na poniedziałek rano… zapomniałem. Musiałem więc wrócić do hotelu no i oczywiście spóźniłem się (kilka minut) na wystąpienie Atwood.

Continue Reading „Wizyta starszej pani, czyli Margaret Atwood opowiada o robotach”

Keith Richards, Jonathan Ive i design, czyli Bill Buxton w akcji

Bill BuxtonKiedy zdecydowałem się, że w tym roku wybiorę się na CHI, pierwszą rzeczą którą zrobiłem, było zapisanie się na kurs (Sampling & Synthesis: The Two Sides of Experience Sketching) prowadzony przez Billa Buxtona. Oczywiście znałem go tylko ze słyszenia i z lektury książek, jednak tak się złożyło, że jego Sketching User Experiences była pozycją, która – brzmi to na maksa patetycznie, ale tak naprawdę było – zmieniła mój sposób postrzegania świata i sprawiła, że robię teraz, to co robię (zawodowo). Nawet prowadzenie tego bloga zawdzięczam Billowi i jego workbookowi do Sketching. Z wiadomych więc powodów nie mogłem odpuścić sobie udziału w jego kursie (mimo że wybór był trudny i zrezygnowałem z Dona Normana czy Jona Kolko). Co dał mi udział w wystąpieniu Buxtona?

Continue Reading „Keith Richards, Jonathan Ive i design, czyli Bill Buxton w akcji”

Texas Peace Officers Memorial, czyli experience design

20121030-222826.jpgIdą tzw. „święta”, czyli dni wolne na okoliczność 1 listopada. Zupełnie okolicznościowo chciałbym więc wspomnieć pewien pomnik.

Będąc w maju na CHI w Austin, w trakcie zwiedzania trafiłem na coś, co wyglądało jak pomnik. I rzeczywiście, jest to rodzaj pomnika. Nazywa się Texas Peace Officers Memorial i jest podziękowaniem społeczności Texasu dla policjantów, którzy zginęli na służbie. Spodobała mi się sama idea – ciekawy pomysł, szczytna sprawa.

Kiedy podszedłem bliżej, okazało się że mauzoleum wygląda dość dziwnie. Specyfika polegała na tym, że wśród nazwisk panował chaos. Nie były one ułożone alfabetycznie, nie były ułożone chronologicznie. W pierwszej sekundzie pomyślałem sobie, że jest to bez sensu bo noe można nikogo znaleźć. Chwilę potem podziwiałem głębię pomysłu.

Po pierwsze, uświadomiłem sobie, że to że ja nie mogę odnaleźć porządku nie oznacza, że porządku nie ma. Co więcej, rodziny osób upamiętnionych na monumencie zapewne wiedzą, gdzie znajduje się tabliczka ich bliskich. Po drugie zauważyłem, że ponieważ w nazwiskach nie ma porządku, to każde z nich czytam. To nie jest skanowanie w poszukiwaniu jakiegoś ciągu znaków, tylko regularne poszukiwanie. Ja akurat nie szukałem nikogo konkretnego, ale po chwili złapałem się na tym, że czytam nazwiska i daty. Czytam, a więc przywołuję w pamięci, zadaję pytania, myślę o tych ludziach. I w tym momencie pojąłem, jak dobry jest to projekt i jak całoś jest koncepcyjnie dopracowana. Różne nazwiska, różny wiek, różne daty śmierci, a jednak wszyscy połączeni tym samym – śmiercią na służbie.

W necie znalazłem stronę Texas Peace Officers Memorial i zorientowałem się, że pomnik to nie wszystko. Osoby zainteresowane mogą tam znaleźć informację o tym, gdzie znajduje się wpis szukanej osoby. Dodatkowo wspólnota dba o to, żeby opisać okoliczności śnierci każdego poległego na służbie policjanta. To więcej niż nazwiska na płycie – to historie tych ludzi. Na dodatek wszystkie smutne (jak chociażby ta).

Całość jest dla mnie przykładem dobrego, choć smutnego designu. Designu, w którym chodzi o coś większego niż tylko estetyka.

Modernizm, czyli o niebezpieczeństwach projektowania

modernizm - Le Corbusier - radian cityPo dwóch tygodniach powrotu to przeszłości i przypominania sobie teorii ekonomii w nieco innym niż do tej pory wydaniu, stwierdziłem że trzeba powrócić lektur i rozważań UXowych. Od kilku dni czytam więc Seeing Like a State – książkę rekomendowana do przeczytania na najciekawszym moim zdaniem wystąpieniu tegorocznego CHI. O samym wystąpieniu pisałem jakoś wkrótce po konferencji, teraz postanowiłem zobaczyć czy faktycznie jest tak przełomowo, jak byłem przekonywany (tzn. jeśli chodzi o książkę).

Po blisko połowie (150 stron) mogę śmiało napisać, że jest świetnie. Książka Scotta wciąga, niczym chodzenie po bagnach. Już po kilku stronach che się więcej. Jest to książka szczególnie interesująca dla mnie, bo po latach odpuszczenia szeroko pojętych nauk ekonomicznych, mam możliwość powspominania młodości i zajęć z historii gospodarczej i historii myśli ekonomicznej. No, ale to tak ogólnie. Bo szczególnie, to książka nie jest ani konkretnie o ekonomii, ani konkretnie o designie… jest trochę próbą pokazania zjawiska modernizmu (high modernism), ale w kontekście ogólnie rozumianego procesu rozwoju społeczeństw i odchodzenia od rozwiązań opierających się na szeroko rozumianym prawie natury, na rzecz bardziej nowoczesnych (nie zawsze lepszych!) rozwiązań cywilizacyjnych. Tak naprawdę to jest dość smutna lektura. Smutna dlatego, że opisując proces przejmowania przez szeroko rozumiane państwo/władzę części praw jednostki, pokazuje w sumie nieuchronność tego zjawiska. To co widać też wyraźnie, to trudności których doświadczają konkretni ludzie na skutek tego procesu. To jest rzeczywiście tak, że jest coś za coś – niby dajemy jakieś bezpieczeństwo, niby jest łatwiej, ale jednostka płaci za to wysoką cenę.

Po przeczytaniu nawet części książki łatwo zauważyć w otaczającym świecie podejście opierające się na myśleniu kategoriami modernistycznymi. Pewnie, że nie są to przegięcia typu Rewolucja Październikowa czy Wielki Skok. Nie trzeba być Leninem, żeby myśleć tak jak Lenin i korzystać z jego systemu wartości.

Rzecz w tym, że bardzo łatwo (szczególnie w szeroko rozumianym designie) zacząć myśleć kategoriami modernistycznymi. Łatwo mieć wizję, wielki plan i unikalną całość, ale już dużo trudniej jest mieć wątpliwości, szacunek do swoich użytkowników i partnerskie traktowanie ich potrzeb.

CHI 2012: pierwsze podsumowanie

Czas na małe podsumowanie CHI 2012. Sporo jeszcze będę miał do napisania o konkretach (prezentacjach), dzisiaj trochę uwag ogólnych. Miałem na początku plan pisania na żywo, ale poniechałem tego – uznałem że lepsze będzie doświadczanie, a dopiero potem opisanie wszystkiego.

CHI 2012 It's the experience!Zaskoczyła mnie ilość i jakość inspiracji które zebrałem/otrzymałem. Spodziewałem się, że zobaczę i usłyszę fajne rzeczy, ale nie spodziewałem się że będzie tego aż tyle. W pewnym momencie zacząłem już tracić orientację w tym co, kto i kiedy mówił – zamiast tego doznawałem wszechobecnej „fajności” przedstawianych tematów. Na koniec potrafiłem bardziej wskazać 2-3 prezentacje (nie sesje!), które mi się po prostu nie podobały (spodziewałem się czegoś innego). Niesamowite, biorąc pod uwagę że spędziłem cztery pełne dni słuchając różnych (czasami naprawdę dziwnych) rzeczy.

Na CHI 2012 wyraźnie czułem, że jestem z trochę innego świata (biznes) niż większość prowadzących (nauka, research). Jednocześnie miałem świadomość, że jestem trochę w kuźni Hefajstosa i że przyszłość nie jest wykuwana w krzemie gdzieś w labach korporacji, tylko że realnie dotykam przyszłości w miejscu gdzie się ona tworzy. To naprawdę ciekawe uczucie, kiedy widzi się rzeczy które są wynikiem pracy naukowców i które nie trafiły jeszcze do biznesu. Nie trafiły, bo są zupełnie nowe, często jeszcze niegotowe, za to bardzo bardzo nowe, czyste i dające się ukształtować (biznesowo). Różnica między biznesem a nauką widać było podczas niektórych prezentacji, bo kiedy ja kończyłem robić notatki (jakiś insight, pomysł, itp). to pozostali zaczynali (opis metody badawczej, itp). Równocześnie ta konferencja pokazuje, jak silna powinna być współpraca między nauką a przemysłem i że w sumie tylko takie konferencje mają rację bytu. Konferencje biznesowe są dla mnie przeważnie nudne, a CHI nudna z całą pewnością nie była.

Technologia może być jednak fajna 🙂 Od jakiegoś czasu obserwuję u siebie proces zanikania umiejętności technicznych (no, skoro nie są używane, to nic dziwnego) połączony z rosnącym sceptycyzmem wobec samej technologii, którą postrzegam jako wyścigi w zjadaniu własnego ogona. Może jest tak dlatego, że pracuję w środowisku które zachwyca się technologicznymi bzdetami? To trochę dziwne (mój sceptycyzm), bo całkiem głęboko jestem przekonany że technologia zbawi świat. Z tym, że technologia odpowiednia, a na taką napatrzyłem się na miejscu. Takiej technologii miałem okazję dotknąć i o takiej technologii miałem okazję posłuchać. I trochę odbudowało to moją wiarę. Ciekawe czy wystarczy do następnego roku :)Nie zdawałem sobie wcześnie sprawy jak istotna jest możliwość fizycznego posłuchania konkretnych wystąpień. Niby nie mówiły one niczego odkrywczego, niby to wszystko wiedziałem, niby o tym czytałem, niby nawet o tym słyszałem ale kiedy usłyszy się coś bezpośrednio to działa to inaczej. Bardziej. To trochę tak jak z emocjami podczas meczu oglądanego na żywo – jest zaangażowanie, jest inny rodzaj emocji. To samo odtwarzane później (nawet jeśli nie zna się wyniku) zupełnie nie działa. Czym się różni? Świadomością, że w czymś uczestniczę, a to zmienia wszystko.

Byłem zaskoczony ilością Azjatów i Hindusów. Co prawda Hindusi też mieszkają w Azji, ale chodzi mi o – jakkolwiek głupio to brzmi – rasę. Po konferencji przestaję się dziwić sukcesowi krajów z Azji Południowo-Wschodniej. Rzeczywiście widać, że te Samsungi, HTC, LG i inne zabawki ma kto wymyślać. Co więcej, widać że w przyszłości też będzie miał to kto wymyślać. Co było wyraźnie zauważalne, to bardzo duża liczba tych osób wśród zespołów badawczych z uniwersytetów amerykańskich. Jeszcze kiedy kilka dni temu przeglądałem materiały pokonferencyjne i pisałem do różnych osób z prośbą o zdjęcia czy filmy, to uświadomiłem sobie że wśród nazwisk zawsze były te brzmiące azjatycko. Pewnie, że znajdą się wyjątki, ale BARDZO znaczący udział Azjatów jest faktem. Interesujące jest też to, że występowali oni jako reprezentanci naprawdę dobrych uniwersytetów (będę szczery – nie znam się na amerykańskich uniwerkach, ale pytałem osób, które się znają).

Smutna konstatacja jest taka, że w Polsce świadomość tej konferencji (w sensie: CHI ogólnie, a nie CHI 2012 konkretnie) jest znikoma. Nasza trójka to de facto reprezentacja Polski, w sumie powinniśmy dostać jakieś koszulki z tej okazji (niektórzy nawet nas szukali, bo chcieli zobaczyć „trzy osoby z Polski”). Jak wspomniałem to jest smutne, ale dość wyraźnie tłumaczy rzeczywistość i rodzaj stagnacji w polskim HCI. No bo skąd mają być te nowe pomysły, idee, koncepty produktów i usług, jeśli nikogo z Polski nie ma? W jaki sposób mają przepływać inspiracje, jeśli nie ma ich kto odebrać i przywieźć tutaj? Niby jest internet, niby są materiały pokonferencyjne, ale to tylko mały wycinek tego, co można na CHI zobaczyć i czym się zainspirować. Kiedy dowiedziałem się że jesteśmy jedynymi Polakami (nie licząc tych wysłanych przez ZAGRANICZNE uniwersytety i instytuty badawcze), to zrozumiałem że długo jeszcze będziemy w tyle, a sukces UX Pin’a jest wyjątkiem a nie regułą. Z czego będziemy czerpać za jakiś czas? To jest pytanie dość fundamentalne, ale warto je zadać. Kiedy zaczniemy krzyżować się wsobnie, jeśli będziemy wymieniać się ideami tylko we własnym gronie?

Podsumowanie całości może być tylko jedno: skończyło się CHI 2012 a ja już czekam na CHI 2013 (Paris, Paris) i wiem że muszę tam być.