Właśnie wróciłem z dwóch dni wyjazdowych warsztatów UXowych, realizowanych do DUŻEGO PROJEKTU, o którym kiedyś pisałem. Przede mną jeszcze sporo pracy, ale nie o tym będzie ten wpis.
Od jakiegoś czasu aktywnie organizuję i prowadzę formy które nazwałbym „warsztatami”. To rodzaj mocno interaktywnych spotkań, na których uczestnicy realizują różnego typu zadania. Mocno podpada to pod współprojektowanie z użytkownikami (participatory design), ale nie zawsze tym jest. To co zakładam zawsze, to praca w kilku grupach. Stale zauważam jedną rzecz – odmienność tego co robię w stosunku do przyjętych standardów.
Najwyraźniej widać to na przykładzie przygotowania sal. Najczęściej rodzaj prowadzonej przeze mnie aktywności określany jest jako „szkolenie”, czasami jako „spotkanie”. W efekcie sale przygotowywane są do standardu szkoleniowego (jeśli istnieje coś takiego), czyli pod broadcast: ja mówię – reszta słucha. Standardem są całkowicie zajęte powierzchnie stołów, na których przygotowane są zwyczajowo uznawane za przydatne: komputer + rzutnik, napoje i zakąski (super, tylko nie da się na tym pracować). Do tego obowiązkowo flipchart, niestety tylko jeden. W sumie takie przygotowanie sali nie jest złe, bo odpowiada najczęściej pojawiającym się potrzebom zgłaszanym przez klientów. Rzecz w tym, że nie wszystkich 🙂 Fajne jest natomiast to, że czasami jestem pytany jak przygotować salę i moje oczekiwania nie budzą jakiegoś specjalnego zdziwienia. Marzy mi się, że kiedy będę chciał coś takiego zorganizować w przyszłości, to będę zawsze pytany o moje preferencje, bo ten typ pracy stanie się na tyle powszechny, że zastąpi zwykłe nasiadówki.
Co ciekawe, to do prowadzenia warsztatów idealnie nadają się wszelkiego rodzaju stołówki. Mówię najzupełniej poważnie – uważam je za znacznie lepiej zaaranżowane do tego celu. Powód? Zakładają one przeważnie spory rodzaj społecznej interakcji między swoimi użytkownikami. Dlaczego zakłada się, że wymiana zdań przy jedzeniu jest mniej wartościowa niż w trakcie pracy? Naprawdę rozważę kiedyś zrobienie warsztatów w takim miejscu (w Starbucksie, to byłby czad!).
Tak na marginesie, to warto zaznaczyć że bardzo brakuje mi w Warszawie jakiegoś dobrego miejsca do pracy kreatywnej. Od takiego miejsca oczekiwałbym:
- łatwo konfigurowalnej przestrzeni do pracy (zestaw małych, przestawialnych stolików możliwych do zestawienia w większe grupy),
- sporej przestrzeni wokół zapewniającej grupie możliwość konfortowej komunikacji bez konieczności pamiętania o obecności pozostałych grup,
- gładkich ścian na których można kleić różne rzeczy,
- sporej ilości światła do robienia zdjęć,
- odpowiedniej kubatury, żeby móc pracować w 20 osób bez obawy uduszenia się lub zczeźnięcia z gorąca.
A gdyby jeszcze dało się tam pisać po ścianach (odpowiednio przygotowanych), to byłaby już rewelacja. Po prostu potrzebuję miejsca, które będzie wspierać 4 cechy procesu projektowego: skupienie na ludziach, współpracę, optymizm, skłonność do eksperymentów.
Na drugim marginesie (górnym) napiszę, że każde takie warsztaty jak te ostatnie niewiarygodnie wręcz ładują energetycznie (w zakresie zbawiania świata). Kiedy widzi się zaangażowanie uczestników i słyszy się „po raz pierwszy od 4 lat tutaj ktoś zapytał mnie jako użytkownika o zdanie” to naprawdę łapie się takie dogłębne przekonanie o słuszności drogi, którą się podąża 🙂