„Miasta-ogrody jutra”, czyli urbanistyka bez architektów

Miasta-ogrody: Letchworth
Pisząc ostatnio o Le Corbusierze wspomniałem, że w swojej Urbanistyce wykorzystał fragmenty koncepcji (utopii) wcześniejszej i dość szeroko na początku XX wieku znanej i dyskutowanej – idei miasta-ogrodu. Wydana po raz pierwszy w 1898 roku książka Garden Cities of To-morrow wcześniej nikomu nieznanego Ebenezera Howarda, wniosła dużo świeżości do euro-atlantyckiej myśli urbanistycznej. Mimo to, przez ponad 100 lat nie doczekała się polskiego tłumaczenia (sic!). Po raz pierwszy została wydana w całości dopiero w 2009 roku razem z doskonałym krytycznym opracowaniem Adama Czyżewskiego (Trzewia Lewiatana. Miasta-ogrody i narodziny przedmieścia kulturalnego), a w nowym tłumaczeniu ukazała się ostatnio nakładem Centrum Architektury. Mało która koncepcja urbanistyczna była wykorzystywana chętniej i bardziej niezgodne z tym, czym miała być.

Na samym początku, na chwilę porzuciłbym wiek XIX i zajrzał do Świętego Augustyna, który (bardzo trafnie) wskazał na dwie koncepcje miasta: urbs i civitas. W jego ujęciu urbs jest słowem odnoszącym się do miasta w jego ujęciu przestrzennym, zaś civitas – prawno-mentalnym, czyli taki, w którym o miejskości decyduje charakter więzów wspólnotowych na danym terytorium. O ile koncepcja miasta Le Corbusiera bardziej skłaniała się w kierunku urbs, o tyle ta opracowana przez Howarda, była zdecydowanie bardziej civitas.

Miasta-ogrody to książka o urbanistyce, w której nie ma ani architektury, ani urbanistyki w ścisłym tego słowa znaczeniu. No dobra, są, ale w bardzo umiarkowanej ilości. O czym (jeśli nie o architekturze) są więc Miasta-ogrody przyszłości? Mówiąc najkrócej, jest to rodzaj traktatu polityczno-moralnego prezentującego wizję nowego społeczeństwa, zbudowanego w oparciu o zaproponowaną przez Howarda koncepcję zorganizowania przestrzeni miejskiej. Zaznaczę to już teraz: nie ma to nic wspólnego z przydomowymi ogródkami, zielonymi przedmieściami czy – tak często obecnymi w prospektach deweloperów – quasi-osiedlami budowanymi poza miastami. Howard nie miał ambicji sprzedawać domów. Howard chciał poprawić życie najbiedniejszych mieszkańców miast.

Miasta-ogrody według Ebenezera Howarda

Miasto-ogród było

„miastem zaprojektowanym z myślą o zdrowych warunkach mieszkaniowych i prowadzeniu działalności przemysłowej; o rozmiarach nie większych niż te, które czynią możliwym życie społeczne we wszystkich jego przejawach, otoczone wiejską strefą otwartej przestrzeni; o gruntach w całości będących własnością publiczną lub oddanych w pieczę miejscowej społeczności.”

Miasto-ogród najbardziej znane było z przygotowanych przez Howarda diagramów prezentujących jego bazową ideę: miasta wpisanego w koło, z parkiem w środku, podzielonego na 6 stref przez promieniście rozchodzące się bulwary. Szczegóły fragmentu takiego miasta najlepiej oddaje diagram z książki Howarda:

Miasta-ogrody przyszłości: Ebenezer Howard

Całe miasto składałoby się z sześciu takich elementów. Howard chciał przede wszystkim zapewnić wszystkim mieszkańcom jednakowe szanse korzystania z bliskości do centrum, świeżego powietrza i terenów zielonych. Forma koła/okręgu teoretycznie dobrze się do tego nadawała. Wywód Howarda jest prosty i jasny i nie pozostawia wątpliwości co do powodów takiej a nie innej konstrukcji miasta. Jednak kontekst „zdrowotności” miasta-ogródu opierał się także na szerszym kontekście – umiejscowienia samego miasta w zdrowej, zielonej okolicy.

Howard doskonale rozumiał, że najlepszy nawet pomysł nie znajdzie szansy realizacji, jeśli będzie nieopłacalny ekonomicznie. Dlatego zaproponował szczegółowy model finansowy wraz z sugestią rozwiązań prawnych, umożliwiających funkcjonowanie pierwszego miasta-ogrodu. Wszystkie finansowe rozważania Howarda prowadzone były przy założeniu posiadania działki o wielkości 1000 akrów, której centralnym punktem jest planowane na 32 000 mieszkańców miasto-ogród. Istotnym elementem planu Howarda jest zapewnienie wszystkim mieszkańcom wygodnego i szybkiego dostępu do wszelkich oferowanych przez miasto udogodnień, dlatego dużą rolę przywiązuje od kwestii transportowych. Są tutaj więc i bezpośrednie połączenia centrum i peryferii i kolej obwodowa i tramwaje. Koncepcja ta w praktycznie niezmienionej formie pojawia się później u Le Corbusiera, jest tylko bardziej dopracowana i powiązana z ruchem lotniczym.

Miasta-ogrody przyszłości: Ebenzer Howard

Wizjoner nie byłyby wizjonerem, gdyby skupił się tylko na jednym mieście. Howard opracował więc także plan większy, zakładający sukces budowy i funkcjonowania pierwszego miasta oraz wynikający z nich masowy napływ potencjalnych mieszkańców. Jeśli przyjrzycie się obrazkowi powyżej, zauważycie że działka ma kształt wycinka koła. Rozwój swoje idei widział więc Howard jako budowę sieci (grupy) sześciu miast-ogrodów (każde po 32 000 mieszkańców) oraz jednego miasta centralnego (58 000 mieszkańców). Wszystko spójnie połączone, logicznie uzasadnione, komunikacja, dużo zieleni (to co zielone, to faktycznie tereny niezabudowane).

Miasta-ogrody jutra: Ebenezer Howard

Miasta-ogrody z perspektywy czasu

Czytane z perspektywy czasu, Miasta-ogrody są kolejną utopijną próbą poradzenia sobie, z efektami ubocznymi wynikającymi z szybkiego rozwoju gospodarczego w XIX wieku (szczególnie w przodującej w uprzemysłowieniu – Wielkiej Brytanii). Wymuszona przez procesy ekonomiczne migracja ludności wiejskiej do zupełnie na to nieprzygotowanych miast skutkowała dramatycznym pogorszeniem się warunków życia dla mniej zamożnej części społeczeństwa. Nie jest przypadkiem, że właśnie obserwacje angielskiej klasy robotniczej doprowadziły do refleksji w postaci Kapitału czy Manifestu komunistycznego. Warunki życia, w tym szczególnie warunki higieniczne stawiały biedniejsze klasy miejskie poza nawiasem społeczeństwa. Dla ludzie obdarzonych minimalną chociaż wrażliwością, rozwiązanie tego problemu stanowiło wyzwanie intelektualne i moralne.

Mimo że Howard cały czas odżegnuje się od utopijnego charakteru swojej propozycji oraz od wprost nasuwających się skojarzeń z socjalizmem i komunizmem (ale jeszcze bez naleciałości wynikających z prób ich wdrażania), całość jest pomysłu niewątpliwie utopią. Tworzoną ze szlachetnych pobudek, z nadzieją na lepsze jutro, ale jednak utopią. Cała koncepcja Howarda, jak każdy przyzwoita teoria ekonomiczna opiera się na licznych założeniach. Założenia Howarda nawet nie to, że są śmiałe… one są po prostu naiwne. Poniżej taki mały przykład – dywagacje na temat tego, dlaczego w mieście-ogrodzie powinien być jeden dostawca usług/towarów danego rodzaju (wybierany przez władze wspólnoty):

Co więcej, członkowie społeczności, nie tylko nie będą mieli żadnego pożytku z wprowadzenia na rynek konkurenta, lecz wręcz ich interes bedzie leżał w utrzymaniu konkurencji z dala tak długo, jak to tylko możliwe. Kiedy na sprzedawcę spada ciężar konkurencji, klienci cierpią wraz z nim. Stracą przestrzeń, która woleliby wykorzystywać w innym celu. Będą też musieli płacić wyższe ceny, niż mógłby im, przy dobrej woli, zaoferować pierwszy przedsiębiorca. (…) W wielu przypadkach pojawienie się konkurencji oznacza absolutną konieczność podniesienia cen. Załóżmy, że A. ma przedsiębiorstwo sprzedające dziennie 100 galonów mleka i może pokryć wydatki i zarobić na życie, sprzedając jest, powiedzmy, 4 pensy za kwartę. Ale jeśli na rynek wkroczy konkurent, żeby móc dalej funkcjonować, A. musiałby za 4 pensy sprzedawać mleko rozcieńczone woda. Konkurencja pomiędzy sprzedawcami nie tylko prowadzi do ich wyniszczenia, lecz także nie zmienia cen bądź je nawet podwyższa, przez co zmniejsza realnie dochody mieszkańców.

Nic dodać, nic ująć. W tym kontekście pojawia się pytanie, o możliwość realnego funkcjonowania wspólnoty działającej w myśl założeń miasta-ogrodu, zarówno w wymiarze ekonomicznym jak i społecznym. Pytanie to jest tym bardziej zasadne, że Howardowi udało się – dzięki wierze we własny projekt, nieustępliwości i poświęceniu – pozyskać dla niego sporo wsparcia. Doświadczenia zawodowe Howarda (stenografowanie posiedzeń angielskiego parlamentu) przekonały go, że realizacja takiego programu możliwa jest tylko z osobami z sektora prywatnego. Jego determinacja oraz – trzeba to powiedzieć jasno – nośność idei doprowadziły do budowy pierwszego miasta-ogrodu – Letchworth (okolice Londynu). Jak jednak można się było spodziewać, mimo zgromadzenia odpowiedniego finansowania, rozwój miasta przebiegał inaczej niż zakładał Howard i założyciele. Letchoworth rozwijało się wolniej niż zakładano, szybko też pojawiły się rozbieżności co do funkcjonowania kluczowego aspekty projektu miasta-ogrodu, czyli kwestii (samo)finansowania się miast, spłaty odsetek itd. Ostatecznie Letchworth „zogrodowiało” i stało się miastem-ogrodem (dla osób postronnych), jednak nigdy nie osiągnęło poziomu idei miasta-ogrodu. Nie znaczy to jednak, że jest złym miejscem do mieszkania. Funkcjonujący od blisko wieku stabilny system zarządzania miastem sprawdza się w praktyce, a zaprojektowana na początku XX wieku architektura nadaje tem miejscu wyjątkowego charakteru.

***

Idea miasta-ogrodu bardzo szybko zyskała na popularności, nigdy jednak nie przekształciła się w dominujący model urbanistyczny. Poza Letchworth powstało jeszcze kilka miast-ogrodów, a raczej miast inspirowanych przez koncepcję miasta-ogrodu. Mimo braku pełnych wdrożeń, miasto-ogród pozostało koncepcją wpływową, a inspirował się nią chociażby Le Corbusier. Finalnie jednak, miasto-ogród skończyło jako zwrot oznaczający domy z ogródkiem w cichej okolicy i tak (niestety) jest najczęściej postrzegane obecnie.

Jednak miasto-ogród jako poszukiwanie rozwiązania problemu przeludnienia miast i wynikającego stąd braku higieny wpisuje się w znacznie szerszy prąd umysłowy – higienizm i modernizm, o czym napiszę następnym razem.

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *